„gardło to przepaść
do połykania rozpaczy”
Kaja Kowalewska
Siedząc w celi, nie mając żadnego zajęcia, cały czas rozmyślałam. Próbowałam znaleźć sposób na wydostanie się z tego bagna, na ułożenie sobie życia, a właściwie — na ocalenie go. To już nie chodziło o wolność. Chciałam odzyskać życie. Trwać w świadomości, że nie umrę dziś, jutro, ani za kilka lat, bo tak zdecydował sąd. Czuć, że mogę coś jeszcze zrobić — a tymczasem wizja śmierci osłabiała mnie i odbierała wolę walki. I tylko zaciskałam zęby, gryząc się przy tym w wargi, żeby zdusić w sobie wzbierający szloch.
Ta cisza była przerażająca. Dudniła mi w uszach i naprowadzała na wspomnienia. Co gorsza, do głowy napływały jedynie negatywne obrazy — oskarżenie, poniżenie, strach. Atakowały mnie z każdej strony, boleśnie uświadamiając, że cokolwiek bym nie zrobiła — umrę. Wmawiały mi, że nie mam szans na obronę, że powinnam się poddać…
A może nawet lepiej byłoby umrzeć?
Temari się nie odzywała. Czytała książkę, ignorując moją kulącą się na pryczy osobę. Z jednej strony byłam jej za to wdzięczna, ale z drugiej to milczenie wypalało w moim ciele dziurę, której żadnymi siłami nie potrafiłam załatać. I nie będę potrafiła. Więzienie niszczy człowieka. Jego psychikę. Obnaża ze słabości. I uświadamia, jak beznadziejny bywa los. Niesprawiedliwy. Okrutny. Złośliwy. I jak cholernie można bać się śmierci, choć jeszcze nie stoi się z nią twarzą w twarz.
Usłyszawszy czyjeś kroki, odruchowo się spięłam. Rytmiczne uderzenia z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, a nieprzyjemny ucisk w sercu podświadomie się zwiększał. Gdzieś w głębi duszy czułam, że wydarzy się coś złego. Leżałam nieruchomo, wmawiając sobie, że to zwykły obchód — sprawdzenie, czy więźniarki czegoś nie kombinują. Ale gdy kroki zatrzymały się przy nas, a odsuwana krata nieprzyjemnie zapiszczała, moje serce zaczęło koziołkować, jakby miało mi zaraz uciec.
— Sakura Haruno.
Wzięłam głęboki wdech, zmrużyłam oczy i starając się nie pokazać słabości, powoli usiadłam na łóżku. Moim oczom ukazał się postawny, rudowłosy mężczyzna. Przypatrywał mi się bez żadnych emocji. Obojętnie otaksował mnie spojrzeniem i czekał, aż cokolwiek odpowiem.
Ale ja zamierzałam milczeć.
— Zapraszam — powiedział donośnym głosem, wystawiając w bok rękę. Rzuciłam Temari błagalne spojrzenie, chcąc dowiedzieć się od niej czegokolwiek: kto to jest; czego chce; gdzie mnie zabiera. Ale dziewczyna mnie ignorowała. Z uporem maniaka wpatrywała się w książkę, nie chcąc mi dać żadnego znaku ostrzegawczego. — Rusz się, Haruno.
Stanęłam na drżących nogach. Nim wyszłam z celi, sięgnęłam jeszcze po granatową koszulę i szybko ją na siebie narzuciłam. Wyminąwszy strażnika, wyższego ode mnie o głowę, poczułam istną panikę. Ogarnęła mnie w mgnieniu oka, gdy uświadomiłam sobie, że wezwano mnie — gdziekolwiek, ktokolwiek — i tylko mnie. Jedynie ja znajdowałam się poza swoją celą, tylko przy mnie stał klawisz, tylko mnie gdzieś prowadzono. Przed oczami stanął mi najczarniejszy scenariusz: to już teraz. Śmierć.
Mężczyzna pchnął mnie, tym samym przywracając do świata żywych. Szybko potarłam oczy, nie chcąc pokazywać mu swoich łez. Posłusznie człapałam przed nim, słuchając, gdzie iść: przed siebie, w dół, w lewo, drzwi na końcu korytarza. Przekroczywszy ich próg, ogarnęła mnie ciemność. Mężczyzna w mgnieniu oka nałożył mi na głowę materiałową torbę, tym samym odcinając obraz. W panice zaczęłam wierzgać i krzyczeć, jednak jego silna ręka zacisnęła się na moim gardle, a zaraz też straciłam grunt pod nogami i mocno uderzyłam plecami w ścianę. Zachrypły krzyk wydobył się z mojej miażdżonej krtani. Strach wstrząsnął całym ciałem, osłabiając jednocześnie napięcie mięśni. Cudem się nie zsikałam, zaciskając zwieracze najmocniej, jak tylko mogłam, próbując oszczędzić sobie dodatkowego upokorzenia. Dyszałam głośno i szybko, chcąc nabrać do płuc odrobinę powietrza, jednak przeszkadzały mi i torba, i ręka, ściskająca moje gardło przez cały czas w jednakowym natężeniu.
— Zamknij się — warknął, a po jego słowach poczułam niewyobrażalny ból brzucha. Chciałam się skulić, ale moja szyja w dalszym ciągu była blokowana. — Zrozumiano?
Pragnęłam piszczeć, krzyczeć, wierzgać, kopać, uciekać, umrzeć. Wszystko, byleby tylko nie dostosować się do polecenia strażnika, byleby wyrwać się z tej ciemności i niepewności. Dlaczego ktoś mi to robił?
Poczuwszy, że uścisk na gardle zelżał, głośno wciągnęłam powietrze do płuc. Starałam się oddychać jak najmocniej, robiąc sobie tym samym zapas. Nie miałam pojęcia, czy zaraz znów nie zostanę obezwładniona.
Mężczyzna odwrócił mnie tyłem do siebie; uderzyłam nosem w ścianę, wydając z siebie cichy jęk. Mój oprawca bez trudu wygiął mi ręce do tyłu, czemu towarzyszył mój syk bólu, a następnie złapał za torbę i ścisnął ją przy szyi, żeby przypadkiem nie spadła mi z twarzy. A później zaczął gdzieś prowadzić.
Idąc przed siebie w całkowitej ciemności, nie mając pojęcia, gdzie się znajduję ani po co zasłonięto mi oczy, do głowy wpadł mi przerażający scenariusz: miałam walczyć. Przypomniało mi się, że kiedyś oglądałam film, w którym policjant przebywał w więzieniu, by rozwikłać jakąś zagadkę, i właśnie w ten sposób prowadzono go na arenę. Z torbą na twarzy, wykręconymi rękami, bez możliwości ucieczki czy słowa sprzeciwu. Uświadomiłam sobie, że i mnie tam prowadzono, a to spowodowało, że nogi dosłownie się pode mną ugięły. Poczuwszy ból rąk — strażnik nie zamierzał się schylać — jęknęłam głośno, szybko się prostując.
Zawładnęła mną jeszcze większa panika, niż dotychczas. Niemal słyszałam bicie własnego serca — tak szybko tłoczyło krew. Pulsowało mi w głowie od nadmiaru strachu, drżałam i dyszałam jak zmęczony pies. Właśnie spełniał się jeden z moich najgorszych koszmarów.
Byłam prowadzona w ciszy. Strażnik, w przeciwieństwie do mnie, oddychał spokojnie i maszerował pewnym krokiem, prowadząc, zapewne nie pierwszy już raz, więźniarkę na pewną śmierć. Jeśli rzeczywiście miałam walczyć, byłam już trupem. Nie potrafiłam się bić. Moja jedyna zdolność to ucieczka — zawsze, gdy działo się coś złego, znikałam. Nigdy nie mieszałam się w bójki, nawet nie miałam odpowiedniej kondycji, żeby wytrwać na arenie chociaż kilka sekund. Poza tym, jeśli przyszłoby mi walczyć z piękną siłaczką, moja śmierć była bardziej pewna niż to, że jutro będzie środa.
Szłam nieudolnie, co rusz potykając się o własne nogi. Wrażenie, że pokonywałam kilometry korytarzy, szarpana raz w jedną, raz w drugą stronę, nie odstępowało mnie na krok. Powoli zaczynałam się dusić; oddychałam zbyt szybko, a materiał torby nie przepuszczał wystarczająco dużo powietrza do normalnego funkcjonowania. Robiło mi się słabo, a serce nie mogło nadążyć z wypluwaniem z siebie krwi. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru emocji, mięśnie drżały z wyczerpania — a przecież niczego jeszcze nie zrobiły! — a w ustach pojawiła się natrętna Sahara. Nie mogłam przełknąć resztki śliny, jaka znajdowała się na moim języku. Nieprzyjemna gula w gardle tylko zapoczątkowywała te nienormalne uczucia; dalej pojawił się ucisk w klatce piersiowej i nadwrażliwość słuchu. Każdy nasz krok boleśnie wrzynał mi się w umysł.
Nagle się zatrzymaliśmy, a mój strach osiągnął apogeum. To już teraz. Zaraz mnie wykończą.
To będzie dzień, w którym umrę.
Usłyszałam zgrzyt ciężkich drzwi, a po chwili zostałam wepchnięta do owego pomieszczenia. Znajdujący się w nim człowiek zgrabnie przechwycił mnie w swoje ramiona, czemu towarzyszył mój cichy pisk — ostatnia oznaka strachu. Chwilę jeszcze byłam prowadzona w nieznanym sobie kierunku, objęta innymi ramionami, ciut delikatniejszymi od poprzednich. To dało mi częściowe ukojenie — potrafiłam oddychać spokojniej, a ciało przestało tak uporczywie drżeć.
Niespodziewanie torba z mojej głowy została zdjęta, i choć w pomieszczeniu tliło się przyćmione światło, moje oczy i tak zareagowały nadwrażliwie. Automatycznie wyrwałam ręce z silnego uścisku i przysłoniłam twarz. Dopiero po chwili byłam zdolna do rozejrzenia się po pokoju, umyślnie ignorując wbijający się w moje plecy czyiś wzrok.
Zdecydowanie miejsce to nie przypominało areny z tamtego filmu. Wręcz przeciwnie — było całkiem zwyczajne. Na jego środku znajdował się metalowy stół, po prawej stronie ustawiono niewielką szafkę, a ściany pozostawiono puste. Było tu mrocznie i przytłaczająco, co tylko spotęgowało mój strach.
Krążyłam wzrokiem po całym pomieszczeniu, byleby tylko nie odwrócić się i nie spojrzeć na mojego oprawcę. Nie miałam pojęcia, czego ode mnie oczekiwał, ale strach znów ścisnął mi gardło i spłycił oddech. Dyszałam cichutko, czując nawrót drgawek i paraliżującej paniki.
Nagle do moich uszu dobiegł cichy szczęk metalu. Nim zdążyłam odpowiednio zareagować i odwrócić się do mężczyzny, ten pchnął mnie przed siebie w kierunku stołu, jednym ruchem złapał moje ręce i wykręcił do tyłu, a cały tułów ułożył na blacie. Próbowałam się wyrwać, jednak oprawca był zbyt silny. Póki co nie docierało do mnie, co zamierza zrobić. Albo zwyczajnie nie chciałam, żeby dotarło.
Kiedy jednak ręka mężczyzny sięgnęła guzika od moich spodni, odruchowo zareagowałam próbą ucieczki. Zaczęłam wrzeszczeć w panice i szarpać na tyle, na ile pozwalały mi siły. Przerażający krzyk roznosił się po pomieszczeniu, ale odpowiadało mi jedynie sapanie mężczyzny i jego łokieć, wbijający się w moje plecy.
— Zostaw! — charknęłam, szarpiąc się i wijąc, byleby tylko uwolnić się z jego objęć. Mężczyzna prychnął, mocniej dociskając mnie do stołu. Serce czułam już w gardle, ogarnięta tak porażającym strachem, że ledwo dawałam radę się wyrywać. Adrenalina buzowała w moich żyłach, ale nie dodała mięśniom siły — w pojedynku z mężczyzną byłam tylko marną dziewczynką, którą można się zabawić. Płakałam, przyciskana do stołu, resztkami sił próbowałam się bronić przed gwałtem, drąc się wniebogłosy i wyklinając sprawcę od najgorszych, kiedy ten nagle zabrał rękę z moich spodni, chwycił za włosy i bezceremonialnie uderzył moją głową w metalowy blat stołu.
Zamroczyło mnie do tego stopnia, że dopiero rozsadzający ból przywrócił mi zmysły. Z mojej krtani wydobył się przeciągły jęk wymieszany z krzykiem przerażenia. W mig dotarło do mnie, co się właśnie stało. Zhańbiona, pozbawiona godności, płakałam głośno, z każdym ruchem mężczyzny cicho pojękując z rozrywającej udręki. Modliłam się, żeby ten koszmar już się skończył, żebym umarła, zdechła jak pies już teraz, ale żadne z moich pragnień się nie spełniło. Byłam brutalnie gwałcona w małej klitce, dociskana do stołu i raniona w ten najgorszy dla kobiety sposób. Ryczałam, krzyczałam, opadłam z sił, poddałam się całkowicie. W myślach wyrzucałam sobie swoją bierność, ale podświadomość tłumaczyła mi, że walka i tak na nic by się zdała. A to bolało jeszcze bardziej.
Świadomość, że obcy facet może mnie ot tak zgwałcić, bez większego wysiłku, bez żadnych zahamowań i — co gorsza — konsekwencji, wrzynała się w umysł tak nieprzyjemnie, jak jego parszywy kutas w moją, zhańbioną już, kobiecość.
Mężczyzna doszedł z cichym sapnięciem, mocniej ściskając moje ręce i głowę, którą przyciskał do stołu. Wyłam z bólu i upokorzenia, gdy ten umyślnie przedłużał gehennę. Osłabłam w sekundę, dlatego jak tylko gwałciciel się ode mnie odsunął, osunęłam się na ziemię i dyszałam cicho, pragnąc zniknąć. Drżałam na całym ciele z wysiłku, dławiąc w sobie paniczny krzyk, który tak usilnie podchodził do mojego gardła. Przełykałam rozpacz, bojąc się, że to nie koniec tortur. Że to dopiero początek.
— Ubieraj się.
Szorstki głos przeszył ciszę niczym idealnie wyprofilowane ostrze. Mocny ton mojego oprawcy dał mi do zrozumienia, że nie mogę się ociągać. Uklękłam, krztusząc się własnymi łzami, i niezręcznie podciągnęłam majtki i spodnie do góry. Ręce trzęsły mi się z bólu i strachu, nie mogłam poradzić sobie z rozporkiem i własnym życiem. Nieprzyjemne pieczenie między nogami dawało się we znaki z każdym ruchem; obolała podniosłam się z pomocą stołu i odwróciłam tyłem do mężczyzny; było mi już wszystko jedno, czy zgwałci mnie powtórnie. Byłam wycieńczona i pozbawiona jakichkolwiek sił na obronę.
— Idziemy. — Mężczyzna szarpnął mnie za ramię. Jęknęłam cicho, czując obrzydzenie. Chciałam wyrwać się z jego uścisku, uciec jak najdalej od niego i zapomnieć o wszystkim, ale ten z premedytacją sprawiał mi kolejne cierpienie. Zaciskał dłoń na moim ramieniu na tyle mocno, żeby miejsce to zaczęło nieprzyjemnie pulsować.
Nim odważyłam się zerknąć na swojego oprawcę, na mojej głowie z powrotem znalazł się worek. Z początku przerażona nagłym zajściem zaczęłam panikować i krzyczeć, ale szybko uświadomiłam sobie, że to już koniec. Że wracam do bezpiecznej celi. Że już mnie nie skrzywdzi.
Na korytarzu znów ktoś mnie przechwycił. Mimo otaczającej mnie ciemności i towarzyszącego bólu, uspokoiłam się i posłusznie dałam prowadzić mężczyźnie. Szliśmy tym samym tempem co wcześniej, które teraz sprawiało mi większe kłopoty. Nogi jeszcze bardziej mi się plątały z wyczerpania, ale ogarnęła mnie przyjemna myśl: już po wszystkim. Już koniec.
Nienawidziłam siebie za to, że pozwoliłam się zgwałcić. Płakałam cicho, zakryta torbą, próbując sobie wmówić, że to nie moja wina; nie mogłam nic zrobić. On był silniejszy, bezwzględny zboczeniec, który nie przyjmował odmowy. A bezsilność tylko mnie dobijała. Wiedziałam, że nie mogę nic nikomu powiedzieć. Nie uwierzyliby mi. Wyśmiali. A mój gwałciciel pewnie sprawiłby mi jeszcze większe piekło, a tego wolałam uniknąć. Dlatego wypruta z godności, uczuć i chęci do życia, próbowałam utrzymać równowagę i zapanować nad szlochem.
Zatrzymaliśmy się przed kolejnymi drzwiami. Byłam pewna, że już za chwilę zdejmą mi torbę, a oczy wszystkich więźniarek zostaną skierowane na moją zapłakaną twarz. Wyczytają ze mnie z łatwością, co właśnie przeżyłam. I będą gnębić. Wyśmiewać. Szydzić. Zgnoją mnie i…
Torba zniknęła, ale wbrew oczekiwaniom, nie znajdowałam się w głównym korytarzu więzienia. Przede mną rozpościerała się pusta ściana wyłożona kafelkami i do mojej głowy natychmiastowo doszło, co mi zrobią. Śmierć. Ściana śmierci. Rozstrzelają mnie tutaj?
— Rozbieraj się.
Odwróciłam się gwałtownie, stając twarzą w twarz z rudowłosym mężczyzną, który zaprowadził mnie do gwałciciela. Jego mimika wyrażała obojętność, jakby był już znudzony tym, co robi. Patrzył na mnie ze spokojem, ale w jego brązowych oczach, które w tym nikłym świecie wyglądały jak oczy samego szatana — lśniły czerwienią, odmalowało się dziwne szaleństwo.
— C-co? — Byłam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, dlaczego mam umierać naga. Czyżby szkoda im było ubrań?
— Rozbieraj się — powtórzył z naciskiem. — No już.
Nie chcąc narazić się na jego wybuch złości, posłusznie zdjęłam z siebie ciuchy, zostając w samej bieliźnie. Objęłam rękami brzuch, skrępowana do granic wytrzymałości. Wzrok mężczyzny uważnie zbadał moje ciało, przez co znów poczułam, jakbym dostała w policzek. Bawili się mną jak chcieli — gwałcili, obnażali, gnoili. Bo mogli. Bo byli nietykalnymi klawiszami, którym się popierdoliło w głowach i poczuli władzę nad słabymi, bezbronnymi więźniarkami. Zwłaszcza tymi mojego pokroju.
— To też — rzucił, głową wskazując na moją bieliznę. Zacisnęłam usta, nie chcąc wybuchnąć płaczem. Posłusznie sięgnęłam do zapięcia stanika, który zaraz odsłonił moje średniej wielkości piersi. Bacznie obserwowana przez strażnika, zsunęłam po nogach majtki i odrzuciłam je na kupkę ubrań, które mężczyzna położył w jednym z kątów pomieszczenia.
Stojąc całkiem naga, próbując zasłonić intymne części swojego ciała, obserwowałam strażnika: podszedł do wielkiego węża ogrodowego, którego dopiero teraz dostrzegłam i chwycił go w swoje ręce. Zorientowawszy się, co mnie czeka, odwróciłam się tyłem i objęłam rękami, jakby miało mi to w czymkolwiek pomóc.
Lodowata woda objęła całe moje ciało pod tak wielkim ciśnieniem, że sprawiła mi fizyczny ból. Wrzasnęłam przerażona i jeszcze bardziej upokorzona, gdy ten obmywał mnie szlaufem ze zbrodni, której dopuścił się jego kolega. Ból, zimno i strach sprowadziły mnie do parteru; uklękłam na lodowatych kafelkach, chcąc jak najbardziej zmniejszyć powierzchnię mojego ciała. Darłam się w panice, podczas gdy woda cały czas uderzała we mnie z taką samą intensywnością. Wiłam się z bólu, udręczona jak nigdy. Nie miałam już nawet sił, żeby się bronić.
Gdy mężczyzna rzucił wężem w kąt, cała drżałam z paraliżującego ziąbu. Nie ruszałam się z miejsca; klęczałam, obejmując się rękami, czekając na zbawienie. Nadeszło w postaci rzuconego we mnie ręcznika.
— Wytrzyj się — warknął strażnik.
Posłusznie zaczęłam ścierać z siebie lodowate kropelki, szczękając zębami i trzęsąc się jak galareta. Nie pozostało mi już nic innego, jak dostosować się do rozkazów mężczyzny. Walka z nim nie wchodziła w rachubę. Miałam już dość. Nigdy nie sądziłam, że moim największym marzeniem będzie znalezienie się w celi.
Ubrana z powrotem w moje ciuchy, doceniłam „prysznic”, jaki mi zafundowano. Zmyłam z siebie łapska tego potwora i łzy z twarzy. Spokojniejsza, choć w podłym nastroju, położyłam się na łóżku, uparcie ignorując wzrok Temari. Odwróciłam się tyłem do niej, czując zatrważający ścisk serca. Dotknęła mnie niesprawiedliwość sądu, przez którą zostałam brutalnie zgwałcona i ograbiona z godności, jaka należy się każdej kobiecie. Bolało, bo mogłam normalnie żyć. Spać w swoim łóżku, zrozpaczona po śmierci Saia, ale nie zbluzgana gwałtem i wyzwiskami strażników. Mogłam powoli dochodzić do siebie, a nie walczyć o przetrwanie i… prosić o śmierć.
Dusiłam w sobie szloch, w dalszym ciągu czując obrzydzenie i paraliżujący strach. Zagryzałam mocno usta, żeby przypadkowo nie zacząć wyć z bólu, jaki mi zadano. Wtulałam twarz w poduszkę, z całych sił pragnąć powstrzymać ucieczkę emocji, jednak te napierały zbyt mocno. Pogardliwie kłuły mnie w serce i ściskały gardło, próbując wydostać się na zewnątrz.
— Kirsche…
— Nie — jęknęłam. — Nic nie mów. Błagam.
Dyszałam coraz głośniej, a łzy spływały po moich policzkach prawdziwymi kaskadami. Cała rozpacz, którą w sobie tłumiłam, powoli znajdowała sobie ujście. Wszystko mnie bolało — dzisiejszy gwałt, więzienie, oskarżenie, śmierć Saia, pogardliwy wzrok znajomych i zwątpienie rodziców. Ból zaatakował mnie w jednej sekundzie, a ja nie byłam wystarczająco silna, żeby wygrać.
— Nic nie mów — powtórzyłam przez zaciśnięte usta. Drżałam na łóżku, cicho łkając. A Temari posłusznie milczała.
Pozwoliła mi zatracić się w cierpieniu. Spłukać wszystkie brudy.
Umrzeć, żebym jutro mogła narodzić się na nowo. Z głową uniesioną do góry. Wyzuta z uczuć. Z pragnieniem zemsty.
Następnego dnia czekało mnie spotkanie z Kakashim. Z całych sił próbowałam wyprzeć z siebie wspomnienie gwałtu, byleby tylko się o tym nie dowiedział. Rozmyślałam o wszystkich dobrych chwilach, ale właśnie one przynosiły do moich oczu łzy. Wszystko sprawiało, że chciałam wyć. Stałam się jeszcze bardziej płaczliwa, niepewna, złamana. Sakura Haruno, która prowadziła dostatnie życie, była dość pewną siebie osobą, nagle spokorniała i wszystkiego się bała. Kto by pomyślał, że można człowieka tak zniszczyć?
Nim zaprowadzono mnie do Kakashiego, zostałam pchnięta do niewielkiego pomieszczenia celem przeszukania. Asystowała mi kobieta, za co serdecznie dziękowałam Bogu, bo nie miałabym odwagi, żeby kolejny raz rozebrać się przed mężczyzną. Tym razem zacisnęłam jedynie usta i grzecznie ściągnęłam ubranie, stając przed wysoką, ciemnowłosą kobietą o niespotykanie krwistym kolorze oczu. Natychmiastowo skojarzyły mi się z mężczyzną, który oddał mnie w łapska gwałciciela, przez co bezwiednie się skuliłam.
— Stań prosto — rozkazała kobieta dźwięcznym, mocnym głosem. Wyprostowałam się, próbując unikać jej spojrzenia. — Otwórz buzię. — Otworzyłam. — Język do góry. Teraz na dół. Do prawego boku. Do lewego. — Wykonywałam jej polecenia, czując się jak błazen. Czerwieniłam się z upokorzenia, dzielnie znosząc jej rozkazy. — Włosy do góry. Odwróć się i pokaż, co masz za lewym uchem. Teraz, co masz za prawym. W porządku. Potrzep włosy. — Różowe kłaki opadły na moje nagie ramiona, nieprzyjemnie je muskając. Na całym ciele pojawiła się gęsia skórka. — Unieś ramiona. — Kobieta badała mnie zaciekłym spojrzeniem. Mimo jej władczego tonu, nie bałam się. Jedynie krępowałam. — Podnieś lewą pierś. — Podniosłam. — Prawą. Dobrze. Teraz się odwróć. Podnieś prawą stopę. Podnieś lewą stopę. W porządku. — Przymknęłam powieki, czując, że przyszedł czas na najgorsze. — Wykonaj trzy przysiady. Przy trzecim zatrzymaj się, rozchyl pośladki i kaszlnij trzy razy. — Gryząc wargi ze wstydu, posłusznie wykonałam jej rozkaz. — Dobrze. Usiądź teraz na łóżku. Shizune!
Kobieta wyszła z pomieszczenia, a w jej miejsce pojawiła się nieco niższa strażniczka, której czarne włosy sięgały ramion. Oczy miała jak węgiel; wpatrywały się we mnie całkiem przyjaźnie, dzięki czemu zdołałam się rozluźnić.
— Nazywam się Shizune Kato i jestem ginekologiem. Zbadam cię. Połóż się proszę na łóżku i ustaw nogi na podpórkach.
Słysząc jej uprzejmą prośbę, natychmiastowo się do niej dostosowałam. Niewiele osób było tutaj na tyle miłych, żeby się chociażby przedstawić, a brunetka zdawała się być naprawdę ciepłą osobą.
Shizune wyciągnęła z zapakowanej na jałowo torby wziernik i zgrabnie wykonała badanie ginekologiczne. Gdy zmarszczyła oczy, przestraszyłam się, że od razu się zorientuje, co mi się wczoraj przytrafiło. Sama nie wiedziałam, czemu nie chciałam się do tego przyznawać, ale intuicja mówiła mi, że tak będzie lepiej.
— W porządku, jesteś czysta — stwierdziła po chwili, wyciągając wzierniki. Zeskoczyłam szybko z łóżka i zaczęłam się ubierać. Shizune przez cały ten czas przypatrywała mi się podejrzliwie. Postanowiłam ją jakoś zbyć z tematu.
— Po co to całe przeszukanie? — spytałam, siląc się na odwagę. — Przecież i tak nie mam jak czegoś przemycić komuś z zewnątrz, skoro będzie nas oddzielać szyba.
— Twój prawnik załatwił wam spotkanie twarzą w twarz. Ta sama procedura cię czeka, jak będziesz wracać do celi — wyjaśniła. — Wiem, że nie jest to najprzyjemniejsze, ale takie mamy zasady.
Skinęłam głową, wdzięczna za udzielenie odpowiedzi. Jednocześnie ucieszyłam się, że Kakashiemu udało się wymusić spotkanie w zwyczajnej sali, a nie przez szybę. Zawsze to milsze okoliczności, w których nie będę musiała czuć się jak bezwzględna morderczyni, jak najgorszy margines społeczeństwa.
Do pomieszczenia wróciła strażniczka. W rękach trzymała kajdanki, jakich do tej pory jeszcze nie miałam okazji oglądać. Z pogardą obserwowałam, jak zakłada mi je na nogi, obwiązuje łańcuchem w pasie, a następnie przypina do nich ręce. Nie mogłam podnieść dłoni na wysokość twarzy, co bardzo szybko sprawdziłam. Szczęk metalu wywołał na twarzy kobiety nikły uśmiech. Ja natomiast wprost przeciwnie do niej, skrzywiłam się i utkwiłam spojrzenie w ścianie przed sobą. Nie zamierzałam patrzeć na pogardę, pokrywającą jej twarz.
Kobieta pchnęła mnie lekko, dając tym samym znak, że mam ruszyć. Dreptałam powoli przed siebie, ponieważ kajdanki na nogach skutecznie uniemożliwiały mi postawienie dalekiego kroku. Poniżona, w akompaniamencie dzwoniącego metalu i strażnika, którego widziałam poprzedniego dnia, ogolonego perfekcyjnie jak od garnka, oraz czarnowłosej kobiety, szłam na spotkanie z Kakashim. Czułam się trochę dziwnie — wypełniał mnie smutek poprzedniego dnia, niepewność rozmowy z adwokatem i radość, że w końcu zobaczę kogoś normalnego. Kto nie ma kryminalnej przeszłości oraz nie patrzy na mnie z odrazą. Kogoś, kto mnie szanuje i chce mi pomóc.
Przeszłam dwa, długie korytarze, wkurzając się coraz bardziej na blokujące ruchy łańcuchy. Jak na złość, swędział mnie to nos, to ramię, to jakakolwiek inna część ciała położona poza moim zasięgiem. Wkurzałam się z każdą sekundą, ale gdy w końcu znalazłam się przed właściwymi drzwiami, wzięłam głęboki oddech. Już teraz musiałam zacząć udawać pewną siebie dziewczynę, która wcale nie została poprzedniego dnia zgwałcona.
Pokój pomalowano brzydką, waniliową farbą, która nie dość, że została przyozdobiona kurzem, to w dodatku w kilku miejscach odpadała. Na środku pomieszczenia stał niewielki stolik, a po jego dwóch stronach krzesła. Posadzono mnie na jednym z nich, a łańcuch przypięto do wystającego z podłogi metalowego zabezpieczenia. Dzięki temu nie mogłam nawet unieść rąk powyżej pasa. Położyłam dłonie na kolanach, wyprostowałam się na krześle i jednym ruchem głowy odrzuciłam włosy do tyłu.
Drzwi, znajdujące się za moimi plecami, zazgrzytały cicho. Usłyszałam wymianę uprzejmości Kakashiego ze strażnikiem, a już po chwili postawny mężczyzna o siwych włosach usiadł przede mną, wcześniej położywszy czarną aktówkę na brudnej podłodze. Hatake jak zawsze ubrał się w elegancki garnitur. Podziwiałam tę jego elegancję, zwłaszcza teraz, kiedy siedziałam w za dużym więziennym stroju, z włosami przylepionymi do policzków mokrych od potu.
— Witam — powiedział miękko. Oparł się łokciami o stół i splótł ze sobą palce. — I jak się czujesz?
Prychnęłam i poruszyłam się niespokojnie. Wyjątkowo durne pytanie.
— Jak gówno — odparowałam, zaciskając ze zdenerwowania usta. Do oczu podchodziły mi nieproszone łzy, których usilnie próbowałam się pozbyć. Tylko bądź twarda. Tylko bądź twarda. — Jak mam się czuć w więzieniu?
— Sakuro posłuchaj…
— Uda ci się mnie wydostać czy nie? — syknęłam, bezczelnie mu przerywając. Nie lubiłam być impulsywna ani chamska, ale straciłam cierpliwość wraz z ogłoszeniem przez sąd wyroku. Nie myślałam o niczym innym, jak o ucieczce z tego miejsca, a po wczorajszym, pragnęłam tego jeszcze bardziej. Zrobiłabym wszystko, żeby wydostać się z więzienia. Dosłownie wszystko.
— To nie jest takie proste — zauważył Kakashi. Zachował spokój. Wpatrywał się we mnie, nerwy schowawszy do kieszeni eleganckiej marynarki. — Doskonale o tym wiesz.
— Ale obiecałeś, że coś z tym zrobisz — jęknęłam. — Chyba nie zamierzasz odpuścić?
Hatake zamilkł, przewiercając mnie wzrokiem na wskroś. Uparta, wredna cisza wypełniła pomieszczenie i się w nim rozpanoszyła, jakby co najmniej należało do niej. Tańczyła wokół mnie, skakała po stoliku, obejmowała Kakashiego, któremu najwyraźniej ta suka nie przeszkadzała. Ja za to chciałam ją zabić.
Nie wierzyłam w to, co się właśnie działo. Milczenie mężczyzny oznaczało tylko jedno: poddał się. Miał zamiar zostawić mnie z tym samą. Nie udało mu się wybronić mnie przed sądem i już nie zamierza walczyć o moje życie. Razem z radą przysięgłych skazał mnie na śmierć, pozbawiając jedynego ratunku, jakiego mogłam się uczepić — swojego wsparcia. Rezygnował. Właśnie mi to oświadczał.
— Chyba… Chyba żartujesz — wyrzuciłam z siebie w szoku. Nie przejmowałam się tym, że po moich policzkach płyną łzy. Nie umiałam już z nimi walczyć. Nie, kiedy mój wyrok został potwierdzony odpuszczeniem Kakashiego. — Ale przecież… Ale…
— Wiesz doskonale, jak to wygląda — zauważył. W jego głosie pobrzmiewała nuta złości. — W tym kraju działa zasada oko za oko, ząb za ząb. I nie zmienisz tego, Sakuro.
— Ale przecież… Przecież ja jestem niewinna! — ryknęłam. Chciałam uderzyć dłońmi w blat, ale łańcuchy mi na to nie pozwalały. W zamian za to nachyliłam się tylko nad stołem, niespokojnie poruszając nogami. — Przecież wiesz!
Kakashi zaciskał mocno usta, intensywnie mi się przyglądając. Oglądał szok, załamanie, rozpacz. Patrzył na wrak kobiety, której przed chwilą odebrano nadzieję. W dodatku miał miejsce w pierwszym rzędzie, gnojek.
— Sakuro…
— A więc to koniec? — spytałam przez łzy. — Mam umrzeć przez twoją niekompetentność?
— Tu nie chodzi o niekompetentność! — zagrzmiał, uderzając dłonią w blaszany stół. Podskoczyłam na krześle, przestraszona nagłym wybuchem złości mężczyzny. Tego się po nim nie spodziewałam.
Kakashi wstał i zaczął niespokojnie krążyć po pomieszczeniu. Uważnie śledziłam każdy jego ruch — jak przykładał dłoń do twarzy, jak pocierał podbródek i chował ręce w kieszeniach spodni.
— Wiesz dobrze, że robiłem wszystko, żeby ci pomóc, więc przestań zachowywać się jak rozkapryszony bachor!
— To ja mam umrzeć, nie ty, więc z łaski swojej nie mów mi, jak mam się zachowywać! — krzyknęłam, próbując wyrwać się z łańcuchów. — Wiesz jak to jest? Siedzieć w celi i czekać, aż przyjdą, żeby cię zabić? Patrzeć na te wszystkie dziewczyny i bać się, że ci wpierdolą, okrzywo się popatrzyłeś? Wiesz jak to jest zostać… — Urwałam, nie chcąc przyznawać się do gwałtu. Nie chciało mi to przejść przez gardło. Upokorzenie było zbyt silne, żeby o tym mówić. — A to dopiero pierwszy dzień — prychnęłam, opadając na oparcie krzesła. — Spędziłam tu raptem jeden pełny dzień, a już teraz czuję się wykończona. Rozumiesz, Kakashi?
Hatake na mnie nie patrzył. Utkwił wzrok w blacie stołu, najwyraźniej zmieszany świadomością, że nie jest w stanie mi pomóc. Zaciskał mocno usta, chcąc ukryć swoje zdenerwowanie. Na marne.
— Przykro mi — powiedział w końcu, podniósłszy na mnie spojrzenie. W jego czarnych oczach odmalowała się pustka, jakby w tej jednej chwili wyzbył się wszystkich swoich uczuć. Zresztą… Czego ja oczekiwałam? Był tylko adwokatem. Nic nas nie łączyło, prócz interesów. Moi rodzice dawali mu kupę forsy, a nie uczucia. Nie płacili mu w uśmiechach czy westchnieniami wdzięczności. Dlaczego więc chciałam, żeby mi współczuł? Żeby mu zależało na uratowaniu mnie? Biznes to biznes, niestety. Nie udało się — trudno, będzie kolejna sprawa. Czyż nie tak właśnie było?
— Rozumiem — warknęłam. Głos mi lekko drżał od nadmiaru emocji. Wyprostowałam się i próbowałam obdarzyć Hatake najbardziej oziębłym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. — Czy to wszystko?
— Zrozum, że to nie ode mnie zależy. Dowody mówią same za siebie — dodał, a we mnie się zagotowało. Był najgorszym adwokatem, na jakiego mogliśmy trafić.
— Strażnik! — krzyknęłam, szarpiąc się.
— Sakuro, gdyby oni nie mieli tego…
— Strażnik! — wydarłam się głośniej, nie chcąc, żeby Hatake kończył. Nie musiał mnie bardziej pogrążać. — No gdzie jesteś, do cholery?!
Drzwi otworzyły się z hukiem. Odchyliłam głowę do tyłu, niemo prosząc policjanta, żeby mnie stąd wyprowadził. Mężczyzna przejechał wzrokiem po mnie i po Kakashim, chyba nie do końca rozumiejąc, po co go wołałam.
— Zabierz mnie stąd, do cholery! — warknęłam, próbując się wyrwać. Hatake dalej uparcie mi się przyglądał, ale posłusznie umilkł. Odsunął się nieco od stołu i nieprzytomnym wzrokiem spoglądał na całą sytuację. Chyba zrozumiał, że nie ma sensu mówić do mnie, gdy byłam w takim stanie.
Policjant zgrabnie poradził sobie z odpięciem mnie od podłogi. Czym prędzej wstałam, przewracając przy tym krzesło i nie patrząc na Kakashiego, ani wystraszonego młodzika, ruszyłam do drzwi.
— Naprawdę chciałem ci pomóc — powiedział jeszcze adwokat, nim zdążyłam wyjść z pomieszczenia. Nie odwróciłam się, tylko pod nosem syknęłam ciche „pierdol się”. Nie byłam pewna, czy to usłyszał, ale już sam fakt, że mogłam mu odpyskować, podniósł mnie na duchu.
A jednocześnie rozsadzała mnie złość. Byłam zdruzgotana i wkurwiona jak nigdy. Chciałam coś rozwalić, wyżyć się, uspokoić. Ale wizja śmierci tylko podsycała moją nienawiść. Słabość Kakashiego dolewała oliwy do ognia. Ta sytuacja zaczynała mnie przerastać. Nie chciałam tracić nadziei, ale ta cholera ulatywała ze mnie, słodko machając na pożegnanie. Próbowałam ją złapać, zatrzymać i do siebie przytulić, tłumacząc i jej i sobie, że to jeszcze nie koniec, ale wtedy zorientowałam się…
Że już wszystko stracone.
Poczucie beznadziei było druzgocące. Chyba nigdy w życiu nie czułam się tak źle, jak siedząc w celi, wbijając sobie paznokcie w dłonie i walcząc z podchodzącym do gardła szlochem. Od czasu do czasu dosięgał mnie wzrok Temari, która bez większego wysiłku ignorowała mnie, wczytując się w książkę, natomiast ja z każdym jej krótkim zerknięciem czułam się coraz gorzej. Jakby dziewczyna mogła wyczytać ze mnie cały ból, żal, rozpacz. To, jak słaba byłam. Jak beznadziejnie się czułam. Jak bardzo chciałam zrobić coś, co było niemożliwe – ocalić życie.
Ona była pogodzona z wyrokiem. Podejrzewałam tylko, że również czekała na śmierć, skoro zabiła swojego faceta i, o dziwo, nie czuła takiej niesprawiedliwości jak ja. Była obojętna, bierna. Przyjęła swoją karę. Ale przynajmniej miała poczucie, że jest to słuszny wyrok. Nie to, co mój.
Tysiące razy próbowałam sobie przypomnieć, co się wtedy wydarzyło. Główkowałam, czy rzeczywiście mogłam zabić Saia, ale to zawsze dawało taki sam efekt – dochodziło do mnie, że została wrobiona. A to bolało. A obecnie wrzynało się w serce jeszcze bardziej nieprzyjemnie – skoro nawet Kakashi stracił nadzieję, nie miałam już na co liczyć. Mogłam jedynie czekać na śmierć.
Położyłam się na pryczy i zaciskając mocno zęby, wbiłam wzrok w brzydki sufit. Zupełnie, jakby miało mi to w jakikolwiek sposób pomóc uporać się z problemami. Jakby ta nierówna powierzchnia miała być zbawieniem. Ale musiałam robić cokolwiek — nawet gapić się w ściany i liczyć rysy, jakimi się pokryły — żeby nie zwariować. Żeby nie popaść w rozpacz i nie rozryczeć się. Tego najbardziej nie chciałam zrobić.
— Chcesz jakąś książkę? — spytała nagle Temari. Powoli zwróciłam do niej twarz. Dziewczyna przyglądała mi się uważnie, chcąc dowiedzieć się, co zaszło. Na pewno rozpoznała mój wisielczy humor. Teraz nie byłam już przerażona. Ogarnęła mnie rezygnacja i Temari od razu to odkryła, o czym świadczyły jej przymrużone powieki oraz głośne westchnięcie. — Rozumiem — mruknęła i położyła stopy na podłodze. Nachyliła się w moją stronę, jakby chciała powierzyć mi jakiś sekret. — Też przez to przechodziłam. Minie — dodała z uśmiechem. — Uwierz, że minie. Posiedzisz tu trochę i się przyzwyczaisz. A potem z niecierpliwością będziesz czekać na śmierć.
Oderwałam od niej spojrzenie i przeniosłam je na sufit. Wolałam przyglądać się jemu, niż pięknym oczom Temari, wypełnionymi pustką.
— Też mam wyrok śmierci — powiedziała. — I wierz mi, że czekam na niego jak na zbawienie. A te skurwysyny trzymają mnie tu już od trzech lat. A nawet więcej.
— Nie chcę umierać za coś, czego nie zrobiłam — wycedziłam, zaciskając mocno piąstki. — Rozumiesz?
Temari dłuższą chwilę nic nie odpowiedziała. I dobrze. Potrzebowałam teraz spokoju i ciszy. Musiałam ułożyć myśli i przywyknąć do tej najgorszej: umrzesz.
— Czasem umysł lubi płatać nam figle — zauważyła spokojnie. — Pomyśl nad tym, Kirsche.
Ogarnęła mnie złość. Napadła na mnie tak niespodziewanie, że wbiłam sobie paznokcie w skórę aż do krwi. I przygryzłam wargę. Krwawiłam z dwóch miejsc, a wściekłość wyciekała ze mnie każdym możliwym otworem. Wpadłam w jakiś szał — podniosłam się gwałtownie z łóżka i stanęłam nad Temari, która wyraźnie zdumiona zmianą w moim zachowaniu, zapobiegawczo odłożyła książkę i uniosła ku górze brwi.
— Mój umysł nie płata mi żadnych figli — wysyczałam, mając niewyobrażalną ochotę wyszarpać ją za te pieprzone kitki. — Rozumiesz? Żadnych!
Dziewczyna przypatrywała mi się z rezerwą. Najwyraźniej nie spodziewała się takiego zachowania. Ha! Ja też się nie spodziewałam. Po prostu złość uderzyła we mnie tak nagle, że nijak nie mogłam sobie z nią poradzić. A jedyną osobą, na której mogłam się wyżyć, była właśnie Temari.
— Daruj sobie swoje mądrości — fuknęłam jeszcze i udając wyluzowaną — choć w gruncie rzeczy czułam się tak, jakby ktoś wsadził mi metalowy pręt w plecy zamiast kręgosłupa — podeszłam do krat. Wysunęłam przez nie ręce i oparłam się i zaczęłam rozglądać po pozostałych celach, ukrywając nerwy pod powłoką obojętności. Szukałam punktu zaczepienia, bo wzrok Temari wrzynał się w moje plecy z porażającą zaciętością. Niby nie powinno się odwracać tyłem do przeciwnika, ale… Ale bycie przodem do niej nic by mi nie dało.
— No, no, no. — Usłyszałam jej głos a chwilę później oklaski — powolne, pełne ironii, pełne jej cholernego charakteru. — Nie spodziewałam się takiego napadu agresji, Kirsche. Hartujesz się.
Prychnęłam pod nosem i ze zrezygnowaniem pokręciłam głową. Jak na złość do moich oczu znów podeszły łzy bezradności.
Serio? Hartuję się? To tutaj można się zahartować?
— Naprawdę — powiedziałam cicho i odwróciłam się przodem do dziewczyny. Siedziała na łóżku i wpatrywała się we mnie z wyraźnym zainteresowaniem, mimo, że na jej twarzy tkwił kpiący uśmiech. — Naprawdę go nie zabiłam.
— Albo rzekomo go nie zabiłaś — zauważyła przekornie. — Jedno z dwóch. Tylko ty znasz prawdę, nie?
Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc, co miała na myśli. Jeśli uważała, że wszystkich okłamuję i robię z siebie niewinną, to grubo się myliła. A z drugiej strony… Nie miała żadnych powodów, żeby mi wierzyć. A ja wcale nie musiałam jej się tłumaczyć.
— Tak — potwierdziłam z powagą. — Tylko ja.
— No. — Na twarzy Temari zagościł szeroki uśmiech, jakby właśnie coś wygrała. A może i tak było? A ja nieświadomie przyczyniłam się do tego zwycięstwa?
Sama już nie wiedziałam, co tak naprawdę się wokół mnie działo. Moja czujność osłabła, byłam wrakiem człowieka, czekającym na śmierć.
Dziewczyna poruszyła się niespiesznie i wyciągnęła z kieszeni spodni paczkę papierosów. Zgrabnie ją otworzyła i wyciągnęła rękę w moją stronę. Popatrzyłam na nią niepewnie, ale widząc jej ponaglający gest głową, wyjęłam jedną fajkę i usiadłam na swojej pryczy. Temari natomiast od razu schowała swoją małą zdobycz z powrotem, nie racząc się papierosem.
— Zostawiasz sobie na specjalne okazje? — spytałam, zabierając od niej zapalniczkę. Nigdy specjalnie nie lubiłam palić, ale uczucie rozchodzącego się w płucach dymu podziałało na mnie kojąco. Zaciągnęłam się mocno, aż zaczęło drapać mnie w gardle, ale bezproblemowo powstrzymałam atak kaszlu. Wypuściłam z ust chmurę dymu i zerknęłam oczekująco na Temari. Przyglądała mi się z zainteresowaniem, a na jej twarzy po raz pierwszy nie widziałam kpiny. W takiej odsłonie wyglądała całkiem sympatycznie.
— Nie palę — odparła swobodnie, niedbale wzruszając przy tym ramionami. — Co jakiś czas w moje ręce dostaje się paczka fajek i…
— Częstujesz nimi dziewczyny w potrzebie? — wcięłam jej się w słowo, ponownie nabierając dymu do płuc.
— Coś w ten deseń.
Między nami zapadła krótka chwila milczenia, ale nie była uporczywa. Zadowolona, że mogłam zająć czymś ręce, upajałam się papierosem, traktując go jak największy skarb. To w końcu jedyna przyjemność, jaka mnie tutaj spotkała.
— Shikamaru palił — odezwała się nagle Temari. Popatrzyłam na nią, dając jej tym samym znak, żeby kontynuowała. — Zawsze częstował mnie papierosem i zawsze odmawiałam. Nie wypada zmienić zasad po jego śmierci, nie? To byłaby swego rodzaju porażka. Jeszcze skurczybyk by sobie pomyślał, że to jego odejście mnie tak załamało. — Zaśmiała się i pokręciła głową. — Nie złamało — dodała, już bardziej do siebie. Zacisnęła lekko dłonie, wysyłając mi tym samym sprzeczne sygnały. Nie znałam jej wystarczająco dobrze, żeby móc oceniać kondycję psychiczną, w jakiej się znajdowała, ale podświadomie czułam, że maskowała swoje prawdziwe uczucia sarkazmem; tylko zgrywała silną. A ja musiałam udawać, że tego nie widzę.
— Masz rację — mruknęłam, gasząc papierosa w klozecie — jeszcze by tak pomyślał.
Cześć kochani!
Niesamowicie się cieszę, że pierwszy rozdział przypadł Wam do gustu i mam nadzieję, że po tej masakrze, którą urządziłam Sakurze, nadal ze mną zostaniecie. xD Ale no, musiałam jej to zrobić, po prostu musiałam. I teraz jak myślicie… Kto ją zgwałcił?
To nie koniec jej mąk. Zniszczę ją tutaj doszczętnie, zobaczycie. A przynajmniej taki mam plan, mhyhyhy. Co mi z tego wyjdzie to zobaczymy. ;)
Dziś nie będę się jakoś szczególnie rozpisywać. Jeszcze raz wielkie dzięki!
Buziaki!
DDDDDD:
OdpowiedzUsuńBoże, I can't. No podobało mi się, wszystko fajnie opisane nawet... ten nieszczęsny gwałt :"> (fajnie opisany gwałt, ja pierdole, co ja...) W każdym razie :D Hatake mnie wkurwił! A to bardzo ciężko jest ogólnie osiągnąć, bo za nim wariuję! Więc! Udało Ci się wkurwić mnie moją ulubioną postacią! Congratulations! DALEJ! Lubię Twoją Temari! :D Uczyniłaś to, kolejne congratulations :D Oczywiście nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, booo się wciągnęłam. I jestem strasznie ciekawa jak będziesz terroryzować Haruno. I to jest kolejna rzecz, która pewnie będzie Ci fajnie wychodzić, bo już w tym rozdziale spotkało ją sporo nieszczęścia, a jednak podczas czytania nie ma się takiego uczucia ' o jeezuuu, tak tak, biedna Sakurka, teraz będzie ofiarą losu, poor, poor '. Więc.. kolejne congratulations! :D
Wenki życzę mimo wszystko i pozdrawiam! <3
buzia
Jeeej! Tyle gratulacji, ale mam banana na gębie. xD Cieszę się ze wszystkiego, co mi tutaj napisałaś!
UsuńTo dobrze, że nie masz wrażenia, że Sakura jest męczennicą. Nie chciałabym uzyskać takiego efektu, więc kamień z serca! :)
Dziękuję pięknie za komentarz i do następnego! :)
Ryczałam...
OdpowiedzUsuńDzięki Twoim opisom mam wrażenie, że to ja siedzę w tym więzieniu...
Nie lubie Kakashiego -.-
Wydaje mi sie, że wiem kto ją zgwałcił, ale siedze cicho. Przekonam się z czasem ^.^
Ten kom jest jakiś dziwny więc go kończe...
Mega rozdział. Niecierpliwie czekam na kolejny i życze weny :*
Ojjjj *tuli* nie płacz :(
UsuńTo źle i dobrze, że masz takie wrażenie. Nie chcę wywoływać w Tobie negatywnych emocji, ale z drugiej strony... Chcę przenieść czytelnika w ten świat, więc no. B|
Zobaczymy, czy odgadłaś. :>
Dziękuję pięknie, pozdrawiam. :*
"Zniszczę ją tutaj doszczętnie, zobaczycie" - haha, zabrzmiało groźnie! :D
OdpowiedzUsuńKobieto, ja cię kocham za ten gwałt, a nie nienawidzę (o mamo, jak to zabrzmiało...). Cieszę się, że Sakura nie ma lekko, w końcu to więzienie, choć się we mnie zagotowało, gdy jakiś pieprzony skurczybyk - policjant - bezkarnie sobie ją zgwałcił; bezkarnie, bo, tak jak powiedziała Sakura, nikt jej nie uwierzy i wszyscy ją wyśmieją. W dodatku gwałciciela nie widziała.
Jeeny, czuję się przy tobie jak gówniane beztalencie pisarskie! ._. To w jaki sposób opisujesz emocje, pozwala czytelnikowi wczuć się w rolę bohatera - miszczem jesteś, Kejża! :v
Mam dziwne przeczucie co do tego gwałciciela... co jeśli się okaże, że zabójcą Saia jest policjant, który miał spore pole do popisu, aby wrobić w to Sakurę (będąc policjantem może miał łatwiejszy sposób na "podrobienie" dowodów czy cuś), a kiedy ta znalazła się w więzieniu - postanowił wykorzystać posadkę i zgwałcić ją? ;o Tak, wiem, moje myślenie po 3 w nocy jest... dziwne. (y) Ale no, taki przeczuć. XD
Do 1 rozdziału - i połowy tego - szanowałam Kakashiego. Teraz ten szacunek stracił, a ja się zawiodłam. Jednak tli się we mnie nadzieja, że jeszcze coś zrobi w tej sprawie i nie zostawi tak Sakury... niechże facet okaże trochę skruchy, no! :v
Dobra, jestem naprawdę wykończona, więc idę już spać, moja droga. xD
Standardowo życzę weny, czasu i chęci na pisanko. :3
Pozdrawiam! <3
Miało brzmieć groźnie. xDDDD
UsuńKochaj mnie, kochaj. Bo ja to się boję, że to opowiadanie będzie zbyt brutalne, więc no. xD
Weź, już Ci mówiłam, że nie masz co nas porównywać i że ja w Twoim wieki pisałam jak gówno. Między nami jest 7 lat różnicy, dziewczyno, masz pojęcie jak się rozwiniesz w tym czasie? Bo ja wiem, że tak będzie! I że będziesz po prostu świetna. Już jesteś. :>
Hahahaha Twoje rozkminy mnie rozwaliły. xDDD Ale nic nie mówię! ;>
Dziękuję ślicznie za komentarz, buziole! :***
Choć za pierwszym razem myślałam inaczej, na 100% jest to Srasuke. Jestem na telefonie, więc nie będę się za bardzo rozpisywała. Nie wiem co już Ci mówiłam, a co nie. Boże jak mnie irytuje to, że ani jedna osoba nie wierzy w niewinność Sakury. Myślałam, że chociaż Temari, albo Matsu. Kakashi jest wkurzający, choc z drugiej strony, skoro nie ma dowodów, dlaczego miałby bronić morderczynię? Jestem zniesmaczona sceną gwałtu, zdecydowanie za dobrze opisana ;d <3 Jak znów skasuje mi się komentarz to ja zamorduję wszystkich twórców bloggera.
OdpowiedzUsuńO, ROZJEBAŁAŚ MNIE TYM TEKSTEM ZE ZNIESMACZENIEM. XD
UsuńSrasuke. xDDD
UsuńOj tam zniesmaczona, hahahah. Ważne, że było dobrze opisane. xDDD
Też mnie to trochę irytuje, że nikt jej nie wierzy, ale no cóż - samo życie. xd
Dzięki Ichi za komentarz, całuję! :**
Dopiero teraz ogarnęłam, że jesteś również autorką "baranku"! :o Pokochałam Twoje poprzednie dzieło i cieszę się, że jesteś konsekwentną osobą, że nie opuścisz tej historii, dopóki jej nie zakończysz! Prawda? :c
OdpowiedzUsuńJuż się bałam, że Sakura będzie wykreowana na takiego typowego badassa, że zrobisz z niej nie wiadomo kogo w tym więzieniu. A tu proszę! Poniżana, zgwałcona, prawnik nie widzi perspektyw, a ona biedna czeka na wyrok. To takie sadystyczne, ale za to jakie wspaniałe.
I zauważyłam, że masz tendencję do nadawania głównym bohaterom "pseudonimów". Reiko była nazywana barankiem przez Madarę, a teraz Sakura "Kirsche" przez Temari. Wiadomo, z niemieckiego wiśnia, pasuje do bohaterki. Ale dlaczego akurat po niemiecku? :D
Wiedziałam, że Shikamaru będzie tym zamordowanym mężem Temari! W sumie kto inny by do niej pasował. Czekam na kolejną sobotę na nowy rozdział <3
Ano jestem! :) I owszem, jestem konsekwentna jeśli chodzi o blogi - to jedyne hobby, które chyba nigdy mi się nie znudzi - więc obiecuję, że i Zastrzyk dokończę. A jak nie, to podam Ci swój adres, przyjedziesz i nakopiesz mi do tyłka. xDD
UsuńChciałam się trochę nad Sakurą poznęcać. W gruncie rzeczy wydaje mi się, że ona wcale nie jest taka silna, na jaką niektórzy ją kreują. :p
A no w sumie mam. Jeszcze kiedyś główna bohaterka mojego opowiadania była "maleńką". xD A co do przezwiska Sakury, to wszystko się wyjaśni. :)
Dzięki piękne za komentarz, pozdrawiam! :)
Witam, jako że jesteś uczestnikiem konkursu literackiego: Wyzwanie albo śmierć, informuję, że na spisie pojawił się post dotyczący dalszego etapu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Sasame Ka ze Świata Blogów Narutomanii
Sakuro, gdyby oni nie mieli tego… to mnie dręczy. xD
OdpowiedzUsuńOgólnie nie wiem, czy powinnam stawiać na Sasuke. Pewnie okaże się, że to on, ale jakoś ślepo próbuje wierzyć, że nie zrobisz z niego, aż takiego śmiecia. Albo on zdobędzie jej zaufanie, a na koniec okaże się, że to jednak on. No nie lubię skurwysyna, ale zawsze staram się go tłumaczyć, a u siebie próbuję zrobić z niego coś na miarę chuja, któremu kiedyś zmięknie serce. Nie wiem czemu tyle przeklinam, wkurzasz mnie ostatnio. xD
Opis, jak to powiedziała Ichirei, zniewalająco dokładny. Nie obrzydził mnie w sumie, ale wstrząsający jednak był.
Strażnik to jak mniemam ten no... Yuugo? xD Nigdy nie pamietam jak się nazywa. xD
Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć. W rozdziale działo się dużo, ale myślę, że tyle wystarczy.
Masz drugą złotą gwiazdkę. Pierwsza za opisy wymiotowania, druga za gwałty. xD
NO NIE, KEJŻA. JAK ZROBISZ GWAŁCICIELA Z KIBY, TO MASZ MOJE SŁOWO - ZNIENAWIDZĘ CIĘ. XD
UsuńNiech dręczy. xDDDD
UsuńBronisz Sasuke? Ty? :o CZEMU? NIE WIERZĘ WŁASNYM OCZOM. :O Chyba przez te fanfiki SS zaczęłaś na niego inaczej patrzeć, bo nie wiem, jak to sobie tłumaczyć. xD
No dzięki. xD Wcale nie chcę Cię wkurzać. .____.
Yup. to Jugo! Tak się nazywa. xD
Mhehehe, te obrzydliwe sceny wychodzą mi najlepiej. B|
Dzięki Maja, całuję! :**
Niszczysz mi psychikę, serio,Kejża no! :<
OdpowiedzUsuńTeraz mam głębokie rozkminy na temat życia, gwałtów, odsiadek, sprawiedliwości, itepe itede xD I pewnie będę się tak dręczyć jeszcze przez jakiś czas, zawsze tak mam ._.
Ale generlanie wchłonęłam ten rozdział w kilka minut, cały czas tylko chciałam się dowiedzieć, co dalej, co dalej, co dalej :D I tak cąły czas :3
Przygnębił mnie ten gwałt na Sakurze, bo w końcu to chyba jedna z najgorszych rzeczy, jaka może spotkać kobietę... Nienawidzę takich facetów, cholera no! Myślą, że kobiety są nic niewartym gównem, otworem do wsadzenia tego obleśnego drugiego mózgu, jaki posiadają >.< O ile ten pierwszy w ogóle gdzieś tam mają, bo szczerze wątpię. Nakręciłam się, wybacz xD Nawet sobie nie potrafię wyobrazić, jak teraz Sakura musi się z tym czuć... W końcu takie piętno do końca życia :(( Ale opisałaś to świetnie! No i też, jak moje poprzedniczki, jestem bardzo ciekawa, kto to mógł być....
Kakashi zachował się w sumie chujowo, a myślałam, że właśnie on w tej beznadziejnej historii Haruno będzie dla niej takim promykiem nadziei, motywacją, żeby rano wstać, a on ją ZOSTAWIŁ SAMĄ. -,- Ech, wątpię, żeby udało jej się znaleźć innego adwokata...
Do tego wszystkiego postać Temari jest również intrygująca, zwłaszcza, że można by gdybać iż jest jej smutno z powodu Shikamaru, skoro pali papierosy, wspominając go itp, więc zastanawiają mnie szczegóły tego jej morderstwa.
No weź, chcę więcej, chcę więcej! <3
Cieszę się, że nowy rozdział już jutro :3