2 lut 2017

8. Egzekucja

“może tak miało być
żeby już nic nie było”
Kaja Kowalewska

Bolało. Tak bardzo bolało to, co zrobił mi ten sukinsyn, że nie miałam nawet sił, by się ruszyć.
Co zabawne, wcale mnie nie tknął.
Dobił mnie psychicznie. Zgniótł jak robaka, wcisnął w ziemię, złamał emocjonalnie i do tego wszystkiego napluł na papkę, którą sam zrobił. Kolejny raz mnie poniżył.
Leżałam, przyklejona do poduszki swoimi łzami, błagając w myślach, by znów poczuć to piękne uczucie. Uczucie pewności, że mogę zrobić, co tylko zechcę. Że jestem w stanie go pokonać. Że nie wszystko stracone. Że jeszcze wyjdę z tego gówna. Nie chciałam umierać. Wiedziałam jednak, że mój koniec zbliża się wielkimi krokami. Paraliżowało mnie to. Spinałam wszystkie mięśnie, dławiłam się żalem i rozpaczą, przeklinałam samą siebie, Saia, Temari — bo mnie zostawiła, Ino, Sasuke. Przeklinałam cały świat.
A przecież w gruncie rzeczy, to ja byłam wszystkiemu winna. To ja zabiłam. To ja złamałam prawo. Sama siebie skazałam na to wszystko.
Szkoda tylko, że niczego nie pamiętałam z tamtego wieczora.
Odwróciłam się na plecy i dopiero wtedy poczułam, że zdrętwiała mi ręka. Spędziłam w jednej pozycji całą noc, zupełnie straciwszy rachubę czasu. Dopiero ból ramienia powiedział mi, że coś jest nie tak. Że znowu wpadam w depresję.
— Dość — wyszeptałam do siebie. — Dość. Dość tego.
Otarłam łzy, chcąc wierzyć, że jednak mogę coś jeszcze zrobić, nim umrę. Na przykład skopać tyłek Sasuke. W tym momencie było to moje największe marzenie. Tak cholernie smutne marzenie. Jedyne, które miało szansę się spełnić. Jedyne, jakie mi pozostało w tej ponurej, więziennej rzeczywistości.
Patrząc z perspektywy czasu, jaki spędziłam w kiciu, stałam się wrakiem człowieka. Z pozoru się wzmocniłam. Na pewno fizycznie byłam sprawniejsza, silniejsza. Ale psychicznie coraz bardziej zatracałam się w swoim żalu. Zaczęłam szczerze nienawidzić. Pragnęłam zemsty. Obrałam jasny cel, którego spełnienie mogło nigdy nie nadejść, co tylko mocniej mnie dobijało. Wariowałam przez obsesyjne myślenie o zranieniu Sasuke, czując jednocześnie, że moje jakże cudowne marzenie, ściąga mnie na samo dno. Straciłam godność. Nie przez gwałty. Przez chęć skrzywdzenia drugiego człowieka. Stałam się tym, kim nigdy stać się nie chciałam. Autentycznie złą osobą.
Próbowałam sobie tłumaczyć, że przecież miałam powód, by się mścić. Gwałt to nie strzelenie ze stanika, którego tak nienawidziłam uczęszczając do szkoły, a co bardzo bawiło kolegów z klasy. Wtedy też miałam ochotę komuś natłuc, ale to było chwilowe. Tymczasem pragnienie odwetu na Sasuke pogłębiało się z dnia na dzień. Łapałam się na tym, że moje myśli ciągle wokół tego krążyły. W głowie nie pojawiały się żadne inne obrazy, wspomnienia, pragnienia, nic. Jedynie wizja uderzania Uchihy raz za razem, tak, by cierpiał. By skręcał się z bólu, dławił własną krwią tak, jak ja dławiłam się łzami. Chciałam go upokorzyć, jak on upokarzał mnie. Wydrzeć godność, którą on wydarł mi. Napluć na niego i odejść z poczuciem spełnienia, którego on tyle razy dzięki mnie zaznał. A jednocześnie, gdzieś tam w podświadomości, krążyły mordercze dla mnie myśli: to się nie uda.
I wtedy znów wszystko traciło sens.
Musiałam odbić się na nowo i zdążyć, nim koło po raz kolejny zatoczy krąg.

Tego dnia stołówka wyglądała jakoś inaczej. Ogólny harmider zdawał się być cichszy, dziewczyny zachowywały się spokojniej. Nikt nikomu nie dogryzał, każdy jadł śniadanie, nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Poniekąd czułam się tak, jakby coś właśnie miało się wydarzyć, jakby była to cisza przed burzą.
Smętnym wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu; Ino co jakiś czas rzucała mi wrogie spojrzenie, ale nie zanosiło się na to, by miała znów mi dogryźć. Matsuri siedziała w kącie po drugiej stronie stołówki i uparcie wpatrywała się w jedzenie, którego nawet nie tknęła. Co jakiś czas łapałam spojrzenia pozostałych dziewczyn; Hyuuga posyłała mi nieme wyrazy współczucia, a Tayuya wyglądała, jakby miała za chwilę umrzeć. Byłam w centrum zainteresowania.
O czymś nie wiedziałam. Wszyscy wokół zdawali sobie sprawę z czegoś, co mnie najwidoczniej ominęło. I musiałam przyznać, że w głębi duszy zaczynałam panikować. Nie podobało mi się ich zachowanie.
Utkwiłam wzrok w talerzu, uznając, że jest to najrozsądniejsze wyjście z całej sytuacji. Zupełnie tak, jakby papka, stylizowana na jajecznicę, miała odebrać mi wszystkie problemy. Chciałam wierzyć, że nic mi nie grozi ze strony pozostałych więźniarek, ale wcale nie czułam się bezpiecznie. Wręcz przeciwnie, gradobicie spojrzeń, jakie na mnie spłynęło, zasiało we mnie niemałą panikę.
Z ulgą przyjęłam koniec śniadania. Pragnęłam znów wrócić do celi i się w niej zaszyć. Ostatnio samotność była moim jedynym przyjacielem; na nikogo nie mogłam liczyć. Nie w tym miejscu.
Nie posiedziałam jednak długo na swojej pryczy. Krata odsunęła się z metalicznym szczękiem. Leniwie zerknęłam w kierunku wyjścia z mojego małego światka, a kiedy w progu dostrzegłam Uchihę, znów struchlałam. Nie byłam w stanie przyzwyczaić się do tego, co mi robił. Mogłam zagłuszyć wstręt, udawać obojętność, przygryzać wargi i jakoś to znosić, ale nigdy nie potrafiłabym tego zaakceptować.
Sasuke uśmiechnął się nonszalancko, odsunął o krok by zrobić mi miejsce i jednym, szybkim ruchem głowy wskazał, że mam podejść. Zrobiłam to niechętnie, wiedząc jednak, że nie mam innego wyjścia. Jednocześnie, za każdym razem, gdy ten skurwiel brał mnie do tego cholernego pokoju, przysięgałam sobie w końcu złoić mu skórę. Miałam nadzieję, że tym razem mi się to uda i strach oraz ból znów mnie nie sparaliżuje.
Zdziwiłam się, gdy Uchiha wyjął zza paska kajdanki. Zerknęłam na niego przelotnie; uniósł filuternie brwi i wyraźnie nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Brutalnie odwrócił mnie tyłem do siebie i złapał moje nadgarstki, po czym je skuł. Złamana ręka, mimo że już bez gipsu, wciąż dawała o sobie znać. Rehabilitacja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.
Zaczęłam gorączkowo rozmyślać, co się zmieniło. Przestraszyłam się, że tym razem zabiera mnie gdzieś indziej, że dzieje się coś innego, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Skoro przyszedł po mnie Sasuke, to tylko po to, żeby znów sobie ulżyć, po nic innego.
— Idziemy — zakomenderował, delikatnie, jak na niego, popychając mnie do przodu.
Póki szliśmy w znanym mi kierunku, nie czułam niczego, prócz zrezygnowania. Gdy jednak skręciliśmy w jedne z bocznych drzwi, a na mojej głowie nie pojawił się tak dobrze znany mi worek, serce zabiło mi szybciej. Odruchowo spróbowałam odwrócić się do Sasuke, by móc posłać mu pełen zdziwienia wzrok, jednak ten pchnął mnie, nim udało mi się to zrobić. Zrezygnowałam więc ze swoich poczynań i jedyne co robiłam podczas marszu, to rozglądałam się wokół, zapamiętując każdy szczegół; obdrapaną, żółtą farbę na ścianach, trzy pary drzwi po prawej stronie i jedne po lewej; brzydki obraz przedstawiający dumnego mężczyznę, najprawdopodobniej z poprzedniego wieku, jeśli mogłam sugerować się jego ubraniem. Nic charakterystycznego nie rzuciło mi się w oczy.
Doszliśmy do samego końca nieszczególnie długiego korytarza. Metalowe skrzydło otworzyło się przed nami automatycznie, gdy tylko Sasuke przyłożył kartę do czytnika. Zobaczywszy oświetlone pomieszczenie, w którym przebywało kilka osób, zmarszczyłam nieco brwi, nie mając pewności, co właśnie się działo.
Uchiha pchnął mnie, bym się pośpieszyła. Niepewnie przekroczyłam próg, lustrując spojrzeniem każdego obecnego w tym miejscu człowieka. Nikt nie wyglądał przyjaźnie — zresztą czemu się dziwiłam, byłam przecież więźniem.
Jak tylko drzwi zamknęły się za nami z cichym trzaskiem, pulchny mężczyzna o srogim spojrzeniu wyszedł przed szereg i kazał mi usiąść na jedynym stołku, znajdującym się w pomieszczeniu. Zrobiłam to niechętnie, powoli rozumiejąc, po co mnie tutaj ściągnięto.
— Sakura Haruno — mruknął nieprzyjemnym głosem i porządnie odchrząknął. Odgłos odrywającej się flegmy w jego płucach wywołał na mojej twarzy nieciekawy grymas. Nienawidziłam tego dźwięku. — Informuję, pani Haruno, że właśnie rozpoczynają się ostatnie dwadzieścia cztery godziny pani życia.
Zamarłam. Czułam, jak krew w moich żyłach mocniej pulsuje, jak usta lekko się uchylają, jak ciało wiotczeje. Zdawałam sobie sprawę, że kiedyś to nastąpi, jednak nie sądziłam, że tak szybko. Nie zdążyłam jeszcze wykonać swojego planu i w tym momencie sama już nie wiedziałam, co było gorsze — czy to, że w ciągu doby miałam umrzeć, czy to, że nie pobiłam Sasuke.
Zapanowałam nad przerażeniem, przymknęłam na chwilę oczy i po głębokim wdechu odparłam jedynie, że rozumiem. Mężczyźni skinęli porozumiewawczo głowami, po czym pulchny staruszek popatrzył z uwagą na Uchihę. Ten pociągnął mnie; automatycznie się podniosłam i bez żadnego słowa, pozwoliłam wyprowadzić się z pomieszczenia.
— To będzie twój najlepszy dzień od dłuższego czasu, Haruno — parsknął, gdy tylko drzwi się za nami zamknęły.
— A chyba w twoim najgorszy, co? — prychnęłam. — Stracisz swoją zabawkę.
— Spokojna głowa, znajdę sobie nową — mruknął tuż przy moim uchu. Gwałtownie odsunęłam od niego głowę, jednak ten miał nade mną przewagę, ponieważ w dalszym ciągu byłam skuta w kajdanki. Szarpnął mną na tyle mocno, że aż pisnęłam. — Ale nie powiem, za tobą będę wyjątkowo tęsknił.
— Jesteś obrzydliwy — warknęłam, gdy skręciliśmy w korytarz, którego nie znałam. — Nie ujdzie ci to płazem, zobaczysz.
— Grozisz mi? — zaśmiał się mrukliwie i obrócił mnie przodem do siebie. Przez chwilę buńczucznie patrzyłam w jego ciemne oczy, jednak nie wytrzymałam naporu tego spojrzenia; odwróciłam głowę, nie mogąc znieść miażdżącej przewagi, jaką nade mną miał. — No właśnie, grzeczna dziewczynka — mruknął i ironicznie poklepał mnie po policzku.
Wkurwiłam się.
Najmocniej jak tylko mogłam, pchnęłam jego ciało na przeciwległą ścianę i z impetem kopnęłam go w piszczel. Skulił się, jednocześnie chwytając za otaczające moje nadgarstki kajdanki, chcąc sprowadzić mnie do parteru, jednak nie dałam tak łatwo zrobić się w konia. Uderzyłam głową w nos strażnika, na sekundę go otumaniając, co pozwoliło mi wyprowadzić kopnięcie w krocze. Uchiha syknął cicho, jedną ręką złapał się za obolałą część ciała, drugą natomiast sięgnął za pasek. Nie wiedząc co robić, spróbowałam zaatakować go jeszcze raz, ale nim moje noga choćby dotknęła jego twardego ciała, poczułam, że kopie mnie prąd. Upadłam na podłogę, drżąc się jak opętana. Gdy Sasuke wreszcie odpuścił, do moich kubków smakowych dotarł smak krwi; musiałam przygryźć  język, gdy tylko strzelił we mnie tym badziewiem.
— Nie wygrasz ze mną, Haruno — warknął wściekły Sasuke. Z jego nosa wąską ścieżką spływała przepiękna jucha.
— Już wygrałam — wyszeptałam słabo. — Wygrałam, Uchiha — dodałam i z podziwem wpatrywałam się w krew, zdobiącą jego usta.
Strażnik szarpnął mną raz jeszcze, tym razem po to, by postawić mnie do pionu. Nogi drżały mi jak oszalałe, jednak nie dałam po sobie poznać, że kolejny raz mnie otumanił. Głęboko w sercu czułam satysfakcję, która przed śmiercią znacznie poprawiła mi humor. Bo mimo, że nie zabiłam Sasuke, ani nie zrobiłam mu większej krzywdy, to choć przez ułamek sekundy zobaczyłam w jego oczach prawdziwy strach. Bynajmniej nie obawiał się mnie — wiedział, że sobie ze mną poradzi. Mogłam jedynie przypuszczać, że chodziło o kompromitację. Bo jak to tak, pozwolić się pobić więźniarce w kajdankach? A jednak, Uchiha, choć przez chwilę to ja byłam górą. I ta chwila w zupełności mi wystarczyła.

Wsadzono mnie do niewielkiego, dobrze mi znanego pomieszczenia. Oczekiwałam Kurenai zupełnie odprężona, więc gdy tylko kobieta zamknęłą za sobą drzwi, szybko się rozebrałam i wykonałam każde jej polecenie. Śmiać mi się chciało, że sprawdzali mnie tak nawet przed śmiercią, ale Yūhi szybko wyjaśniła mi, o co w tym wszystkim biega.
— Nie możemy pozwolić, żebyś się zabiła, więc żadnych sztuczek. Jeśli tylko spróbujesz coś wykombinować, odratujemy cię i zabijemy po naszemu, jasne? To my dokonujemy egzekucji, ty nie masz w tym momencie żadnego wyboru. Twoje życie należy do nas, Haruno.
Skinęłam potulnie głową i już ubrana, wyszłam z pomieszczenia. Jeden ze strażników, którego jeszcze nigdy nie widziałam, odprowadził mnie do specjalnej celi. W środku było niemal sterylnie. Biel aż raziła moje oczy, bowiem pokrywała każdą część tego małego pomieszczenia — ściany, łóżko, pościel. Jedynie podłoga była brązowa i to właśnie w niej utkwiłam wzrok, jak tylko krata się za mną zasunęła. Usiadłam na materacu, o wiele wygodniejszym, niż w moim poprzednim lokum i zorientowałam się, że nie czułam strachu. A w każdym razie, dopóki o tym nie pomyślałam, tak właśnie było. W sekundzie ogarnęła mnie nieopisana panika. Zrozumiałam, że to moje ostatnie godziny życia, które choć nie było szczególnie satysfakcjonujące, to jednak je lubiłam. Zdążyłam nawet w niewielkim stopniu przywyknąć do więziennej rzeczywistości; do smagającej mnie spojrzeniem Ino, do wiecznie uśmiechniętego strażnika Naruto, kochanego Choujiego, który zawsze starał się gotować nam coś pysznego, a że był totalnym antytalenciem, to nigdy mu nie wychodziło. Byłam w stanie zatęsknić nawet za Hinatą, mimo że jej spojrzenie przyprawiało mnie o gęsią skórkę; za Tayuyą, chodzącą za mną jak wierny piesek, bylebym tylko zemściła się na Yamanace. A ja postanowiłam odpuścić. Skupiłam się na swoim jedynym celu, jakim było skrzywdzenie Sasuke, i choć nie do końca mi to wyszło, to jednak satysfakcja pozostała. Oby utrzymała się przez kolejne dwadzieścia trzy godziny — właśnie tyle mi pozostało.
Ułożyłam się na materacu, próbując rozkoszować wygodą, jakiej nie zaznałam odkąd wylądowałam za kratkami. Wtuliłam głowę w poduszkę i choć byłam pewna, że za chwilę zaleję się łzami, płacz nie przychodził. Leżałam tak bezczynnie przez dłuższy okres czasu, zupełnie straciwszy przy tym rachubę. Dopiero gdy do moich uszu dotarł dźwięk czyichś kroków, leniwie uniosłam głowę i przez maleńkie okienko obudowane kratami dostrzegłam, że zaczęło się ściemniać.
— Pani Haruno. — Mocny głos kobiety wyrwał mnie z dziwnego marazmu. Zwróciłam się w stronę krat, a zobaczywszy Tsunadę — lekarkę, która ratowała mnie po pobiciu przez Sasuke — automatycznie odetchnęłam. — Wpuśćcie mnie — powiedziała stanowczo. Chwilę później kraty się rozsunęły i kobieta usiadła tuż obok mnie.
— Dzień dobry — mruknęłam niepewnie. Nie miałam pojęcia, czemu tutaj przyszła i czy w ogóle miała do tego prawo, niemniej cieszyłam się, że przed śmiercią mogłam jeszcze z kimś porozmawiać.
— Jak się masz? — spytała, opierając się przedramieniem o kolano. Popatrzyłam na nią z powątpiewaniem. — Wiem, głupie pytanie… Ech, nie wiem jak rozmawiać z ludźmi przed ich… No wiesz — dodała. — Nie powinno mnie tu być, ale chciałam się z tobą zobaczyć Haruno, czy czegoś ci nie brakuje.
— Czasu mi brakuje — odparłam natychmiastowo, a w moich oczach pojawiły się łzy. — Niczego więcej, prócz czasu.
Tsunade nic nie odpowiedziała. Objęła mnie ramieniem, a ja przyjęłam ten gest z wdzięcznością. Rzadko kiedy w więzieniu okazywano serce.
— Masz, napij się — powiedziała, wyciągnąwszy zza paska setkę czystej wódki. Obdarzyłam ją zdumionym spojrzeniem, ale ta tylko machnęła na mnie ręką. — Ani słowa, bo jak się dowiedzą, to polecę razem z tobą. Jasne?
Skinęłam głową, z ulgą przykładając naczynie do ust. Nigdy nie lubiłam tak mocnego alkoholu, ale tym razem był wybawieniem. Jeśli mogłam w czymkolwiek zatracić się przed egzekucją, to zdecydowanie wolałam, by była to wódka, niż moje pieprzone cierpienie.
— Będzie pani ze mną? — spytałam, krzywiąc się niemiłosiernie.
— Nie mogę. To byłoby niezgodne z etyką lekarską — wyjaśniła rzeczowo i wzięła solidnego łyka napoju. — Zresztą nie chciałabym widzieć, jak te skurwysyny ci to robią. Przepraszam za wyrażenie.
— Sama inaczej o nich nie myślę — sprostowałam.
— Przykro mi, Sakuro. Naprawdę mi przykro.
Wzruszyłam jedynie ramionami. W jakimś stopniu byłam przygotowana na to, że nie uda się odwołać wyroku. Czułam, że Kakashiemu się nie powiedzie.
— Pora już na mnie — stwierdziła kobieta po chwili ciszy. Podniosła się z łóżka i po raz ostatni obrzuciła mnie spojrzeniem.
— Dziękuję — wyszeptałam i uśmiechnęłam się blado.
Tsunade skinęła jedynie głową i nie mówiąc już nic, wyszła z celi.

— Ma pani prawo do jednej wizyty — zauważył dyrektor więzienia. Nie chciało mi się wierzyć, że osobiście pofatygował się, by mi o tym powiedzieć. — Kogo pani wybiera, pani Haruno?
— Rodziców — odparłam od razu. — Chciałabym zobaczyć się z rodzicami.
Nikt inny mi przecież nie pozostał, a jeśli już miałam się z kimś żegnać, to oni zdecydowanie na to zasłużyli.
Mężczyzna skinął głową i po jakimś czasie zaprowadzono mnie do pokoju wizyt. Na zegarze, wiszącym na jednej z obskurnych ścian, wybiła godzina dziewiętnasta. Zostało mi piętnaście godzin życia.
Tradycyjnie przykuto kajdanki do stołu i podłogi, żebym nie mogła zrobić krzywdy moim rodzicom. O ironio, prędzej wolałabym skończyć z sobą, niż w jakikolwiek sposób ich zranić. Nie chciałam, żeby widzieli mnie w takim stanie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno dobrze zrobiłam. Histeria matki i poważna twarz ojca na pewno nie pomogą mi w przejściu tych ostatnich kroków do łóżka, na którym miałam umrzeć. Niemniej pragnęłam powiedzieć im, jak bardzo ich kochałam i jak cholernie żałowałam, że w ten sposób przyjdzie mi ich opuścić.
Gdy tylko drzwi się uchyliły, usłyszałam zapłakany głos mojej matki a następnie poczułam okalające mnie ramiona. Wtuliłam głowę w jej szyję, wdychając tak dobrze mi znany zapach dzieciństwa. Przymknęłam powieki, walcząc z emocjami, ale te wkrótce przejęły nade mną kontrolę. Byliśmy jak posąg, gdy rodzice mnie przytulali; żadne z nas nie potrafiło nic powiedzieć. Jedyne, co robiliśmy, to pociągaliśmy nosami. Nie mieliśmy pojęcia, jak się pożegnać w takiej sytuacji.
— Przepraszam — wyjęczałam, wciąż tkwiąc w ich ramionach. — Tak bardzo was przepraszam.
— Cii, kochanie, już dobrze — powiedział cicho tata, raz po raz składając na mojej głowie pocałunki. — Wszystko będzie dobrze.
— Boże, co ty opowiadasz, Kizashi! — krzyknęła matka. — Co ma być dobrze? To, że ci dranie chcą nam… Że oni…
— Mamo, taka jest decyzja sądu. Musisz to zaakceptować — powiedziałam stanowczo, choć z moich oczu dalej lały się łzy. — Wkrótce się z tym pogodzicie.
— Jesteś naszym jedynym dzieckiem. Jak mamy się z tym pogodzić, skarbie, jak?
Kobieta upadła na kolana tuż obok krzesła, na którym siedziałam i mocno objęła mnie w pasie. Położyłam głowę na jej potylicy, chcąc zabrać od niej część rozpaczy, która ją ogarnęła. Ale to nie ja miałam żyć bez najważniejszej osoby w życiu, tylko ona. To jej odbierali córkę.
To jej dziecko było mordercą.
— Musicie być dzielni — wyszeptałam. — Tato, zajmij się mamą, proszę cię.
Ojciec skinął jedynie głową. Widziałam, że sam walczył z emocjami i póki co trzymał je na wodzy. Byłam jednak pewna, że pęknie, gdy ogłoszą mój zgon.
— Kochanie, jesteś taka chuda… Tak wychudłaś. — Matka przejechała palcami po kręgosłupie, skrytym pod cienką warstwą więziennej koszulki. — Czy oni cię tu głodzili?
— Nie, mamo. Nie głodzili. To po prostu nerwy — wyjaśniłam. Nie chciałam mówić nic więcej, ani dokładać im zmartwień. Nie musieli wiedzieć, że ostatnie miesiące życia ich córka była regularnie gwałcona.
— Przepraszam, że nam się nie udało — wyrzuciła z siebie. — Robiliśmy wszystko, żeby cię uratować… Wszystko, skarbie.
— Wiem.
— Nie rozumiem, jak oni mogą… Jak mogą tak bezdusznie…
— Mamo…
— Przecież to barbarzyństwo — wycedziła, zaciskając dłonie na mojej koszulce. — To czyste barbarzyństwo.
— Mebuki, kochanie.
— Jak mogą odebrać nam naszą małą córeczkę? — Mama przeniosła spojrzenie pełne bólu na ojca. — Dlaczego?
Tata nic nie odpowiedział. Nie wiedział, co mówić.
— Kocham was — powiedziałam, nim drzwi pomieszczenia się otworzyły. — Tak bardzo was kocham.
Krzyk mojej matki, gdy siłą ją wyprowadzano na zewnątrz, był nie do opisania. Doszczętnie rozerwał mi serce.

Czas niemiłosiernie się dłużył. Siedziałam w samym kącie celi, obejmując rękami nogi i bujając się rytmicznie. Bałam się. Nigdy wcześniej nie odczuwałam takiego strachu. Świadomość, że już niedługo miałam umrzeć, wywoływała przerażenie. Zastanawiałam się, czy to poczuję, czy będę wiedziała, że to już; że odchodzę. O czym będę myśleć tam, na stole? Czy będę płakać, tak jak obecnie płakałam? Czy może zacznę krzyczeć? Miałam setki pytań, które tylko pogłębiały strach. Nakręcałam samą siebie, ale cóż innego miałam robić w miejscu, które samo w sobie jest przerażające?
Proponowali mi rozmowę z pastorem. Odmówiłam. Odmawiałam za każdym razem, gdy ten człowiek się zjawiał, jakby jego słowa miały mnie zranić jeszcze dotkliwiej, niż sama świadomość rychłej śmierci. W końcu zaczęłam krzyczeć, gdy przyszedł któryś raz i odpuścili. Zostawili mnie, bym mogła przeżyć to wszystko w samotności. Bez niczyjego wsparcia, bez niczyjej łaski. By moja dusza mogła umrzeć już teraz, nie robiąc zbędnego przedstawienia nazajutrz, przy świadkach fizycznej śmierci.

— Wstajemy, Haruno.
Gwałtownie podniosłam się z łóżka i rozejrzałam po celi. Uświadomiwszy sobie, gdzie się znajdowałam, przeniosłam zaspany wzrok na strażnika. Podał mi tacę z jedzeniem, o które poprzedniego dnia poprosiłam. Soczysty hamburger z frytkami i colą wyglądał prześlicznie na czerwonej tacy. Może to trywialne, ale naprawdę się ucieszyłam, że przed śmiercią mogłam zjeść coś tak dobrego. O dziwo, wcale nie miałam ściśniętego żołądka. Byłam głodna jak diabli. I choć tak ciężki posiłek na śniadanie nie był szczególnie zdrowym daniem, to jednak… Co mi szkodziło, prawda?
Rozkoszowałam się smakiem wołowiny, której tak dawno nie czułam. Całość niemal rozpływała mi się w ustach — wszystko było idealne. Smakowało przepysznie. Dawno nie jadłam czegoś tak dobrego i już dawno, mimo że trwało to raptem pięć minut, się tak nie uśmiechałam. Później wróciła szara rzeczywistość.
— Która godzina? — spytałam, gdy jeden ze strażników zabierał pustą tacę.
— Siódma.
Zostały mi trzy godziny życia.
Zaprowadzono mnie do łazienki — wreszcie wzięłam ciepły, długi prysznic i mogłam w spokoju wyszorować zmęczone ciało. Łapałam ostatnie dobre chwile i napawałam się nimi, chcąc w jakikolwiek sposób zagłuszyć strach. Jak tylko wróciłam do celi, przerażenie znów mnie paraliżowało a do oczu napływały łzy.
Przez kolejne sto dwadzieścia minut siedziałam w bezruchu, wpatrując się tępo w ścianę. Miałam rozbiegane myśli — pojawiały się w nich wspomnienia, zarówno te dobre, jak i złe. Rozmyślałam nad Saiem, nad rodzicami, nad moją karierą. Zastanawiałam się, co mogłam zrobić inaczej, kiedy popełniłam błędy. Przypomniały mi się wszystkie wtopy, każda porażka, sukces. Dosłownie całe życie przeleciało mi przed oczami. A byłam pewna, że tak się dzieje przed samą śmiercią, a nie już dwie godziny wcześniej.
Chciałam posłuchać muzyki. Włączyć naszą piosenkę, zatańczyć do niej i śmiać się jak dawniej. Pragnęłam płakać przy dźwiękach American Pie, przypominając sobie, jak Sai zawsze włączał tę melodię i zabawnie poruszał wtedy głową, zachęcając mnie tym do tańca. Usłyszeć głos piosenkarza i odpłynąć. Odprężyć się. Przestać myśleć.
A long, long time ago…
I can still remember
How that music used to make me smile.
And I knew if I had my chance
That I could make those people dance
And, maybe, they'd be happy for a while.
Dźwięk odsuwanej kraty zmroził mi krew w żyłach. Niepewnie odwróciłam głowę w kierunku wyjścia. Widok pięciu strażników dosłownie mnie sparaliżował. Chwilę trwało, nim zebrałam się w sobie i odważyłam wstać.
But february made me shiver
With every paper I'd deliver.
Bad news on the doorstep;
I couldn't take one more step.
Założono mi kajdanki na rękach i nogach. Bez żadnego słowa, ruszyliśmy korytarzem. To był najdłuższy spacer w moim życiu, mimo że do przejścia miałam jedynie kilka metrów.
Did you write the book of love,
And do you have faith in God above,
If the Bible tells you so?
Do you believe in rock 'n roll,
Can music save your mortal soul,
And can you teach me how to dance real slow?
Szłam przed siebie, nucąc sobie naszą piosenkę. Obrazy przed moimi oczami przewijały się jak w kalejdoskopie. Nie zauważyłam, kiedy przekroczyliśmy próg pokoju, w którym miałam umrzeć.
Well, I know that you're in love with him
`cause I saw you dancin' in the gym.
You both kicked off your shoes.
Man, I dig those rhythm and blues.
Otrzeźwiałam, gdy uświadomiłam sobie, że zostałam zdradzona. Wspomnienia wróciły do mnie jak bumerang, atakując mnie swoją świeżością i natarczywością. Setki obrazów przeleciało przed moimi oczami, w głowie szumiało mi od dźwięków wydawanych przez nasze łóżko, wykorzystywane przez kogoś innego; serce ścisnął niewyobrażalny żal na samą myśl, że Sai nie był mi wierny. Zerknęłam z przerażeniem na strażników, którzy ignorowali moje uczucia, mając pewność, że są one związane z celem pobytu w tym miejscu. Ja jednak poczułam się doszczętnie zraniona, gdy tylko uświadomiłam sobie, że ich nakryłam. Nakryłam w naszym domu, w naszej sypialni, w naszej pościeli.
Dlaczego wyparłam to do takiego stopnia?
I was a lonely teenage broncin' buck
With a pink carnation and a pickup truck,
But I knew I was out of luck
The day the music died.
Pozwoliłam, by położono mnie na łóżku. Każdy strażnik przypiął inną kończynę, wcześniej rozkuwając mnie z kajdanek. Jak przez mgłę pamiętałam dociśnięcie pasów do mojego tułowia; cichy dźwięk wydobył się z mojego gardła, przez co je nieco poluźnili. Nie chcieli mnie przecież udusić — nie tak miałam umrzeć. Pozwalałam im na wszystko, podczas gdy w mojej głowie w dalszym ciągu pojawiały się wyrzuty, kierowane do Saia i tej czarnej lafiryndy, która zniszczyła mi życie. Jedynie o tym w tamtym momencie myślałam; rychła śmierć zeszła na dalszy plan.
I started singin',
"bye-bye, miss american pie."
Drove my chevy to the levee,
But the levee was dry.
Them good old boys were drinkin' whiskey and rye
And singin', "this'll be the day that I die.
"this'll be the day that I die."
Medyk założył mi wenflon, przez który miał być podany zastrzyk śmierci. Dopiero ukłucie wybudziło mnie z marazmu. Muzyka w mojej głowie ucichła. Obrazy ewakuowały się sprzed oczu. Łzy powysychały. Nieśpiesznie rozejrzałam się po pomieszczeniu, a zobaczywszy szybę, domyśliłam się, że było to weneckie lustro. Zapewne siedzieli tam moi rodzice i patrzyli, jak mordują ich dziecko. Moja matka płakała, a ojciec mocno przytulał ją do siebie.
A ja? Byłam wściekła. Przepełniała mnie złość. Nienawidziłam siebie za to, że tak łatwo dałam ponieść się emocjom, że przez głupią zdradę dopuściłam się takiej zbrodni, że wyparłam to z pamięci i tyle czasu rozmyślałam, dlaczego zostałam w to wszystko wplątana. Czułam frustrację, bo nie mogłam zrobić już nic. Nie mogłam zatrzymać czasu ani powstrzymać emocji. Nie chciałam umierać w gniewie, jednak ten był zbyt silny, bym potrafiła nad nim zapanować. Rozsadzało mnie od środka na samą myśl, że mój mężczyzna, mój ukochany mnie zdradził. Bolało dokładnie tak samo, jak tamtego dnia.
Podłączono mi do wenflonu dren. Prześledziłam wzrokiem, dokąd prowadził. Na jego końcu dostrzegłam pompę z paroma strzykawkami wypełnionymi zapewne trucizną. Na sam ten widok moje ciało ogarnął strach. Uświadomiłam sobie, że to już, że to ten moment. Nie mogłam się już wymigać.
Zerknęłam tęsknie na telefon, wiszący na ścianie po mojej lewej stronie. Do samego końca modliłam się, żeby zadzwonił. Milczał jednak jak zaklęty.
Do sali weszła jeszcze jedna osoba. Stanęła przy pompie, nie obdarzając mnie nawet jednym spojrzeniem. Od razu dostrzegłam w niej swojego kata.
— Szósty listopada dwa tysiące piętnastego roku. Godzina dziesiąta piętnaście. Egzekucja Sakury Haruno, skazanej za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.  — Niski głos dyrektora więzienia, który musiał być obecny przy egzekucji, boleśnie wdarł się do mojej głowy. Serce nieprzyjemnie przyśpieszyło swoją pracę; zrobiło mi się nad wyraz zimno, całe ciało opanowały dreszcze. Upewniłam się, czy to nie trucizna, jednak strzykawki wciąż były pełne. Strach tak na mnie zadziałał. Powróciło to cholerne uczucie, zupełnie wypierając z głowy obraz Saia. W tym momencie i w tym miejscu najważniejsza była moja śmierć. I właśnie to mnie paraliżowało.
— Czy skazana chce coś jeszcze powiedzieć?
Intensywnie myślałam, jak wykorzystać ostatnie minuty życia. Czy powinnam przeprosić? Wyrazić skruchę? Błagać o litość? Czy może potwierdzić pewna siebie, że gdybym mogła, zrobiłabym to jeszcze raz, żeby świadkowie egzekucji mogli wyjść stąd z czystym sumieniem? Czy wykrzyczeć do rodziców, że to przez zdradę? Wyszłabym na frustratkę, ale przynajmniej wiedzieliby, dlaczego tak się stało i czemu ich córka ma umrzeć. Mieliby pewność, taką, jaką ja miałam.
— Nie?
Chciałam powiedzieć, żeby ukarali Sasuke, ale… Moje słowo przeciwko jego. Ja nie miałam żadnego znaczenia w tym miejscu. On był strażnikiem. Od początku byłam na przegranej pozycji, więc tylko zamknęłam oczy, sfrustrowana, że nie osiągnęłam celu — Uchiha nie poniesie żadnych konsekwencji swojego zboczenia. Ta świadomość boleśnie wdarła się w moje serce, wywołując nieproszone łzy. Zacisnęłam dłonie w piąstki, nie chcąc wybuchnąć płaczem, ale to było niesamowicie trudne. Chciałam odwrócić głowę, żeby rodzice nie widzieli mojej rozpaczy, jednak pasy krępowały jakiekolwiek ruchy. Musiałam leżeć płasko, obnażyć się przed obcymi ludźmi z własnego cierpienia i umrzeć na ich oczach. To było jeszcze gorsze, niż sama śmierć.
Chwila ciszy, którą dyrektor dał sobie na wydanie ostatniego polecenia, dłużyła się w nieskończoność. Pragnęłam wykrzyczeć, by w końcu to powiedział i zakończył moje żałosne życie, ale głos wiązł mi w gardle. Po prostu czekałam.
— W takim razie… Wykonać.
Chłód rozszedł się po mojej żyle. Uchyliłam jeszcze na chwilę powieki, by upewnić się, że mózg nie płata mi figla. Jedna strzykawka była w połowie opróżniona.
Poczułam ulgę. Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że rzeczywiście zabiłam człowieka. Wyrzuty sumienia najpewniej doprowadziłyby do depresji, i kto wie, czy sama bym ze sobą nie skończyła. Ostatecznie, niepewnie przed sobą przyznałam, że sędzia zrobił mi przysługę. Nie musiałam rozmyślać, jak odebrać sobie życie. Wystarczyło po prostu leżeć i powoli odpływać w niebyt.
To bardzo ładna i łatwa śmierć. Delikatna. Nie czuje się prawie nic, jedynie powieki coraz bardziej ciążą.
Zaatakowała mnie senność. Strach ustąpił. Zalał mnie spokój, którego już od dawna nie zaznałam. I choć obawiałam się, jak moi rodzice sobie z tym wszystkim poradzą, koniec końców uniosłam kąciki ust ku górze. Jeśli umierać, to tylko z uśmiechem na ustach.
A więc to rzeczywiście koniec.
Moja śmierć.
Moja egzekucja.


Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Jest mi cholernie głupio, bo ja nigdy nie robiłam takich przerw między rozdziałami, ale całkowicie straciłam wenę i chęci do pisania. Od maja napisałam raptem jedną albo dwie partówki, już nawet sama nie wiem, i to w dodatku zmusiłam się do naskrobania czegokolwiek. Mam jednak nadzieję, że wena ze mną zostanie i pozwoli mi szybciej napisać epilog. ;)
Dziękuję, że czekaliście i się dopominaliście. <3
Pozdrawiam kochani!

8 komentarzy:

  1. Pozostaje mi tylko czekać na epilog. Czuję pustkę, serio. Sam fakt, że jest jakiś epilog daje mi nadzieję, że to nie koniec. Może Sakura w jakiś magiczny sposób jest odporna na truciznę. W końcu to kobieta, kobiety zniosą wiele #lel

    Zastrzyk śmierci smaga penisem po duszy. Jest taki... Inny? Zwłaszcza, biorąc pd uwagę autorkę. Powtarzam to 100 raz, ale naprawdę jestem zaskoczona jak dobrze odnalazłaś się w tej dramatycznej tematyce. Bezwzględna, zimna rzeczywistość. Sama nie wiem co wolę: usłyszeć, że Sakura żyje czy może właśnie utwierdzić się w przekonaniu, że umarła. Została uśmiercona. Zabita.

    Gdyby tak się dało, oddałabym Ci kawałek swojej weny. Mam jej w nadmiarze ostatnio, a powinnam uczyć się do sesji.

    Pozderki, Kejżson <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak w ogóle to do czytania włączyłam sobie American Pie w tle XD

      Usuń
  2. WCIĄŻ WIDZĘ JEREMIEGO IDĄCEGO PRZEZ WIĘZIENNY KORYTARZ XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w szoku... nawet nie wiem co napisać... tyle emocji... Z jednej strony żal mi Sakury a z drugiej zasłużyła na to bo zabiła człowieka. Ale najbardziej to bym chciała żeby ten gnój Sasuke poniósł karę za to co robił ;/ czekam z niecierpliwością na epilog i życzę jak najwięcej weny bo strasznie lubię Twoje opowiadania i mam nadzieję, że już masz pomysł na kolejne <3 Całuski :* :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, pamiętam ciągle jak starałam się ocenić Twojego Baranka. Urzekłaś mnie wtedy bezbłędną formą pisania, świetnie przemyślaną historią, dawkowaniem przyjemności i smutku, naprawdę idzie Ci to fenomenalnie. Po Baranku trafiłam tutaj, wciągnęłam się w więzienną rzeczywistość w jakiej została postawiona Sakura, przyglądałam się jej metamorfozie z zapartym tchem i czekałam na kolejne rozdziały, kolejne części tej historii. Tak jak Sakura, na początku byłam przekonana o jej niewinności, nie mogłam się pogodzić z niesprawiedliwością wyroku. Jak Sakura powoli przyswoiłam myśl o jej losie i z rozdziału na rozdział docierało do mnie, że bohaterka jednak jest winna. Głowiłam się, kto jest okrutnym strażnikiem i rzucałam oskarżeniami chyba we wszystkich.
    Chyba tak powinno być, prawda? Udało Ci się napisać historię w taki sposób że kompletnie mnie zaabsorbowała, chociaż tak jak chyba już wspomniałam przy poprzednich rozdziałach - to kompletnie nie były moje klimaty. Marność losu bohaterki jest jak wymierzenie policzka w ten znany wszystkim schemat, że główni bohaterowie zawsze kończą na wygranej pozycji. Ale takie jest życie, każdy ponosi odpowiedzialność za to co robi i za to jakie decyzje podjął. Dlatego mam nadzieję, że jeśli pojawi się tu jeszcze epilog, będzie on o karze otrzymanej przez Sasuke. On też zasłużył na śmierć. :)
    Chociaż muszę Ci szczerze napisać, że brakowało mi trochę więziennej rzeczywistości poza gwałtami, poza Sakurą i jej przeżyciami. Wspominałaś o paru innych bohaterach, ich wątki były liźnięte ale czuję pewien niedosyt. Co się stało z Naruto, nagle zniknął z wątku? Dlaczego wyrok Sakury wyegzekwowano wcześniej niż innych więźniarek, które spędziły w więzieniu o wiele więcej czasu niż ona? Co więźniarki robiły poza przebywaniem w celach, stołówce i na deptaku? Przez sporą przerwę nie jestem w stanie przypomnieć sobie więcej. :D
    Mimo wszystko jestem wprost dumna z Ciebie jeśli chodzi o opisywanie wewnętrznych przeżyć Sakury. Nic dodać, nic ująć, poradziłaś sobie z tym po prostu perfekcyjnie. Nie mówiąc o bardzo przekonującym przedstawieniu gwałtów - aż ciężko było powstrzymać gęsią skórkę.
    Podsumowując - nie będę truła niepotrzebnymi rzeczami, za główny wątek, ten najważniejszy bez wahania dałabym Ci 10/10. Jeśli chodzi o wątki poboczne, musiałabym przeczytać jeszcze raz, bo być może po prostu ich nie pamiętam i mi gdzieś umknęły. :)
    Pozdrawiam, mam nadzieję że wkrótce wpadniesz na jakiś nowy, świeży pomysł i dasz mi o tym znać! ^^
    Gratulacje, buziaki! :*
    Lorie

    OdpowiedzUsuń
  5. WOWOWOWOWOWOW! *_* JAK ZWYKLE JESTEM ZACHWYCONA. Wbrew temu, co kiedyś napisałaś, uważam, że idealnie odnalazłaś się w takiej tematyce, bo potrafiłaś przedstawić więzienie z kilku perspektyw jednocześnie; raz mogłam czytać uczuciowe przemyślenia Sakury, by potem przejść do brutalnego gwałtu na niej. Będę się trzymać tego, że to jeden z fajniejszych blogów, z jakim udało mi się być na bieżąco od początku do końca. Dobrze mi się ciebie czyta! Szkoda tylko, że tak długo trzeba było czekać na rozdział. xD Mimo to, było warto. Dziwi mnie tylko fakt, że zamierzasz przemycić tutaj jakiś epilog; może Sakura naprawdę ma jakiś zmutowany gen i jest odporna na "zastrzyk śmierci", albo też Sasuke wpadnie z karabinem, rozwali wszystkich wokół i ją uratuje, co jest mało prawdopodobnie, ale warto mieć marzenia. xD Ostatnio straaasznię go idealizuję. xD
    Życzę ci dużo czasu na pisanie. xDDD
    Pozdereczki, Yakiimo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Według mnie kara śmierci nie powinna być zasądzona w przypadku morderstwa w afekcie. W większości przypadków jest to czynnik łagodzący wyrok. No ale może jakiś zje*any albo skorumpowany sędzia chciał zgnoić Sakurę za zabicie Sai'a, który był jakąś tam szychą. Szczerze mówiąc nie pamiętam szczegółów opowiadania, minął prawie rok od poprzedniego rozdziału.
    Nie wolno mordować, za to powinna być kara. Ale kara śmierci jest nieludzka. Mieliśmy nawet rozmowę o tym na religii. Dlaczego nie zostaje ukarany też ten co morduje Sakure? Dlaczego jednym daje się prawo mordować innych, a drugich się za to każe? Co za hipokryzja.
    Opowiadanie świetne. Jedyne co bym chciała to żeby duch Sakury nawiedzał Sasuke i się na nim mścił xD. I żeby dostał karę więzienia za to co zrobił Sakurze i innym więźniarkom. Tacy pierwsi do karania innych, a nie potrafią powstrzymać przestępstwa wśród swoich.

    OdpowiedzUsuń
  7. Natrafiłam na tego bloga zupełnie przypadkiem i, jak Boga kocham, to był jeden z lepszych przypadków w moim życiu. Czytanie rozpoczęłam od tego rozdziału, a skończyłam na prologu. Pierwszy raz zaczęłam od końca. Było to spowodowane tym, że chciałam po prostu przeczytać może ze dwa rozdziały, a jeśli mi się opowieść spodoba to planowałam zacząć od początku. No cóż - nie wyszło, bo połknęłam wszystko od razu.
    Sama fabuła jest genialna, to pierwsze opowiadanie, które ma w sobie tematykę więzienną. Temat jest według mnie naprawdę ciężki, lecz Ty poradziłaś sobie z nim wręcz doskonale. Jestem zachwycona. FF nie czytałam już od długiego czasu, ale dzięki ZS zaczęłam myśleć o tym, że wiele straciłam.
    Moim zdaniem perfekcyjnie wykreowałaś postać Sasuke. Jestem osobą co jest w stanie polubić czystego sk***iela, lecz Twój Uchiha wydaje mi się po prostu okropny, odrzuca mnie od siebie na samą myśl.
    Lubię też wątek Temari, sam fakt, że planowała zabić swojego męża, po czym, po zaledwie kilku minutach się z tego z nim śmiała, naiwnie licząc, że wszystko będzie dobrze, aż w końcu on zginął jej na rękach - genialne.
    Mogłabym się rozpisać jeszcze bardziej, lecz po co? Kocham, po prostu kocham.

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
Mayako